Wypadki się zdarzają: stłuczony talerz, wylana woda lub wyspane płatki śniadaniowe... Dramatu nie ma, ale jedno jest pewne, posprzątać trzeba. Kto to ma zrobić? Zadaniem naszej czytelniczki, dla młodego pokolenia to wcale nie jest takie oczywiste. Beata zauważa, że dzieci są tak często wyręczane przez dorosłych, że niestety umyka nauka niektórych ważnych zasad. Poznajcie jej historię.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Ostatnio mieliśmy gościa – kolegę mojego 10-letniego syna. Podczas wspólnego posiłku chłopiec przypadkowo rozlał sok na stół. To, co wydarzyło się potem, szczerze mnie zaskoczyło – on po prostu siedział i się gapił. Ani drgnął, żeby pomóc posprzątać. Nie szukał ręcznika, nie zapytał, co ma zrobić. Ewidentnie czekał, aż ja zajmę się bałaganem.
Ta sytuacja skłoniła mnie do głębszych refleksji. Dlaczego dzieci coraz częściej nie wykazują inicjatywy w prostych, codziennych sytuacjach? Czy to nie jest przypadkiem efekt wiecznego wyręczania ich przez rodziców? Coraz częściej spotykam się z postawą, że dzieci oczekują, że wszystko zostanie za nie zrobione. Rozlany sok? Ktoś posprząta. Nieposprzątany pokój? Mama się tym zajmie.
Gdzie zniknęło poczucie odpowiedzialności?
W moim domu zawsze staram się uczyć synów, że każdy powinien dbać o swoje otoczenie. Jeśli coś się zepsuje, rozleje, przewróci – trzeba to naprawić albo chociaż spróbować. Nie da się jednak nie zauważyć, że coraz mniej rodziców przykłada wagę do takich rzeczy. Wydaje się, że ich dzieci mogą robić, co chcą, a obowiązki domowe czy odpowiednie zachowanie są zarezerwowane tylko dla dorosłych. Ale przecież to my, jako rodzice, powinniśmy uczyć dzieci odpowiedzialności, a nie wyręczać je na każdym kroku.
Zastanawiam się, skąd bierze się taka postawa. Czy to efekt naszego pędzącego trybu życia, w którym łatwiej jest coś zrobić za dziecko, niż tłumaczyć, jak to zrobić samodzielnie? Obawiam się, że jeśli będziemy nadal wyręczać nasze pociechy, wychowamy pokolenie, które nie podejmuje żadnej inicjatywy, nie umie wziąć odpowiedzialności za swoje działania, które jedynie czeka na gotowe.
Coś nam umyka
Wydaje mi się, że 10-latek powinien już rozumieć, że rozlany sok to przecież jego sprawa. Tymczasem on nawet nie ma odruchu, by to posprzątać. Uważam, że takie sytuacje nie są jedynie kwestią złego wychowania, ale także sygnałem, że coś ważnego umyka nam w procesie wychowawczym.
Dzieci potrzebują wyzwań, ale i obowiązków. Tylko w ten sposób nauczą się odpowiedzialności i samodzielności. Jeśli jednak będziemy je wiecznie wyręczać, to co z nich wyrośnie? Ja chciałabym, żeby moje dzieci były gotowe na życie, a nie tkwiły w przekonaniu, że ktoś zrobi wszystko za nie".