Ostatnio często rozmawiamy z różnymi znajomymi na ten sam temat. Wielu z nich dostrzega pewien niepokojący trend i martwi się, co wyrośnie z tego pokolenia. Czyżby z miłości i troski rodzice nieco się zapędzali, zapominając, że dzieci muszą swoje dziecięce sprawy czasem załatwić po swojemu?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
W ostatnim czasie usłyszałam kilka niezwykle podobnych historii, a każda z nich miała miejsce zupełnie w różnych przedszkolach i szkołach. Otóż między dziećmi czasem dochodzi do nieporozumień. U przedszkolaków nie jest to raczej nic nadzwyczajnego. Poza różnymi charakterami trzeba pamięć, że każdy malec przecież jest nieco inaczej wychowywany. Te wszystkie różnice mogą prowadzić do konfliktów w przedszkolu, ale także u nieco starszych dzieci w szkole.
Nikt nie będzie krzywdził mojego dziecka
Ja nie postrzegam tego jako coś złego. Myślę o tym jak o lekcji życia. To jeden ze sposobów, by nauczyć się, jak się lepiej komunikować, odmawiać i stawiać granice, prosić o coś, wyciągać wnioski, a także jak dochodzić do kompromisu. Dodatkowo nad wszystkim czuwa pani. Rodzice? Uważnie słuchają i doradzają dziecku z dystansu.
Mamy, z którymi rozmawiałam, zauważają jednak, że coraz więcej rodziców wkracza bardzo szybko w te przedszkolne i szkolne konflikty. Mocno ingerują w to, co się dzieje w placówce. Żądają konkretnej reakcji wychowawców, dyrekcji i rodziców.
Oczywiście robią to z troski o własne dziecko, jednak konflikt między dziećmi, który jest czymś normalnym i bardzo często przelotnym, zaczyna się często przekładać na konflikt między dorosłymi. To zaostrza sytuację. Choć kilkulatki najpewniej dawno załatwiłyby sprawę między sobą i o niej zapomniały, to jednak mamusie i tatusiowie pamiętają. W szatni i na przedszkolnych uroczystościach gęsta atmosfera.
Warto powiedzieć stop?
Stawiamy ochronny mur naokoło własnego dziecka i mówimy innym głośno, gdzie są granice, jednak niezwykle trudno postawić je samemu sobie. W którym momencie powinniśmy się przestać wtrącać i pozwolić naszemu maluchowi, przedszkolakowi, uczniowi, nastolatkowi na podejmowanie prób czy popełnianie błędów? Moim zdaniem to jedno z najtrudniejszych zadań, jakie stawia przed nami rodzicielstwo. Nadopiekuńczość z całą pewnością wynika z troski i miłości, ale warto nauczyć się odpuszczać.
Sama czasem mam takie zapędy, ale wtedy lubię przywoływać słowa nieżyjącego już Jespera Juula, duńskiego terapeuty rodzinnego i pedagoga. Przypomina on, że dzieci potrzebują przestrzeni do zabawy z innymi dziećmi, ale takiej bez dorosłych. Taka zabawa kształtuje kompetencje społeczne. Tak dzieci uczą się, jak sobie radzić w różnych sytuacjach. Trenując takie umiejętności, będą w przyszłości bardziej samodzielnie i zaradne.
Może, zamiast usuwać każdą "przeszkodę" na drodze naszego dziecka, warto czasem dać mu szanse, by spróbowało poradzić sobie samodzielnie z daną sytuacją? Potraficie się zdystansować, czy jednak wolicie trzymać rękę na pulsie? Jak uważacie, kiedy jest ten moment, kiedy rodzice powinni wkroczyć w dziecięcy konflikt?