Nasze społeczeństwo nienawidzi dzieci: przeszkadzają nam w restauracjach, kolejkach w urzędzie czy nawet w sklepach. Mam jedną radę dla wszystkich, którzy chcieliby wykluczyć najmłodszych z przestrzeni publicznej. Puknijcie się w głowy i przypomnijcie sobie czasy, kiedy sami byliście kilkulatkami.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Widziałam ostatnio w mediach kilka różnych artykułów o tym, że dorośli chcieliby w miejscach publicznych stref bez dzieci. Zrodziła się dyskusja, czy takie strefy są zasadne i dlaczego niektórzy chcą wykluczać dzieci ze społeczeństwa. Muszę przyznać, że mnie ta dyskusja też zirytowała. Sama jestem mamą dwójki dzieci w wieku przedszkolnym i teraz już tak bardzo nie czuję tego wykluczenia.
Prawda jest jednak taka, że przez ponad 5 lat życia moich dzieci, a szczególnie w pierwszych 2-3 latach, zdarzało mi się czuć wyrzuty sumienia albo wstyd z ich powodu. Wiem, to brzmi strasznie, ale prawda jest taka, że był moment, kiedy bardzo przejmowałam się tym, czy wszyscy wokoło dobrze się czują w towarzystwie moich dzieci. Absurd.
Każdy płacz, podniesiony głos czy nawet kwilenie któregoś syna sprawiały, że czułam zakłopotanie, że komuś przeszkadzam np. w restauracji. Wszystko przez to, że wielokrotnie z ich powodu byłam potraktowana źle i teraz mam już uraz. Z jednej strony w naszym kraju zachęca się młodych ludzi do zakładania rodzin i decydowania się na dzieci. Rząd daje świadczenia, ułatwia rodzicom powrót do pracy po macierzyńskim itp. Z drugiej strony matki i ojcowie nie są mile widziani w przestrzeniach publicznych.
Wszyscy ich krytykują za to, że chcą chodzić z dziećmi do restauracji, galerii handlowych i usiłują żyć normalnie. Krzywo patrzą się, jeśli dziecko płacze, krzyczy albo – nie daj Boże – matka karmi dziecko piersią w miejscu publicznym (czyż to nie obrzydliwe?!). Nie dziwię się niektórym, że tak bardzo boją się tego ostracyzmu, że wolą nie mieć dzieci niż być przeganianym i krytykowanym na każdym kroku.
"Sami byliście dziećmi"
Ostatnio też pomyślałam o tym, że ci, którzy tak nie chcą dzieci w przestrzeni publicznej, przecież sami też kiedyś byli dziećmi. Czy myślą, że ich rodzice aż do wieku nastoletniego izolowali ich od społeczeństwa i mieli problem z ich obecnością np. na weselu czy w restauracji? Czy nie uważacie, że to traktowanie dzieci jakby nie były ludźmi, tylko jakimś podgatunkiem?
Chciałabym tylko zaapelować do przeciwników, którym najmłodsi wszędzie przeszkadzają. Kiedyś te dzieci dorosną i będą harowały na wasze emerytury. A wy sami kiedyś też byliście kilkulatkami. Jakbyście się czuli, gdyby wciąż ktoś was pomijał, gdybyście ciągle siedzieli w domu, bo rodzice wstydziliby się lub bali z wami gdziekolwiek wyjść?
A może część z tych krytyków właśnie tak była traktowana: zawsze uciszana, bez prawa głosu, bez możliwości bycia oddzielną jednostką? Wtedy oprócz apelu o zrozumienie, mam też dla nich dużo współczucia: nie róbcie kolejnym pokoleniom tego, co wam zrobiono. Jak sami widzicie, to ogromna krzywda, która sprawia, że dziś jesteście ludźmi pełnymi jadu i nienawiści.
A jaka jest wasza opinia na ten temat? Spotkaliście się z wykluczeniem społecznym z powodu bycia rodzicami? A może sami jesteście tymi jednostkami, które chciałyby przestrzeni bez dzieci? Czekam na maile w tej sprawie: martyna.pstrag-jaworska@mamadu.pl albo: mamadu@netemat.pl.