Nauczyciele spędzają ze swoimi uczniami wiele godzin tygodniowo i często widzą różne niuanse, które umykają rodzicom uczniów. Przeczytajcie list nauczycielki języka polskiego, która postanowiła podzielić się tym, co według niej w dzisiejszych czasach w szkole nie działa. Polonistka zauważa, że problemem nie są dzieci, a ich rodzice.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Ostatnio wszędzie widzę artykuły i wypowiedzi o tym, że dziś w szkole jest tak źle, że uczniowie mają wiele trudności, są niszczeni przez system i zbyt wiele się od nich wymaga. Oczywiście, uważam, że w polskim szkolnictwie jest sporo do poprawy, ale jestem też zdania, że większość tych oskarżeń jest zupełnie nieuzasadniona" – zaczyna swój list nauczycielka języka polskiego, pracująca w szkole podstawowej.
"Uczniowie i rodzice narzekają, że nauczyciele bywają mało empatyczni, dużo zadają i nie gryzą się w język, np. zwracając uczniom uwagę na niestosowny strój lub lenistwo. Będąc polonistką w szkole podstawowej, też słyszę wielokrotnie, że jestem surowa, zbyt wymagająca i nie daję sobie mydlić oczu. Prawda jest taka, że kiedy np. zadaję lekturę do przeczytania, wymagam, żeby uczniowie znali jej treść. To chyba nie jest zbyt wiele?
Jeśli daję im wystarczającą ilość czasu – powiedzmy miesiąc – to oczekuję, że zastosują się do prośby. Przecież dzieła z listy lektur i tak muszą znać do egzaminu 8-klasisty. A, uwierzcie mi państwo, kiedy zadaję proste pytanie o treść, bardzo szybko wyłapuję, kto czytał tylko streszczenie, a kto poświęcił czas na lekturę i doskonale wie, o co pytam".
Współpraca bywa owocna
Kobieta opowiada o swojej pracy z dziećmi i młodzieżą: "Ostatnio spotkałam się na zebraniu z zarzutem od rodziców, że zadaję tych książek zbyt wiele. Niestety, to nie ja je wybieram, też bym wolała, żeby było ich mniej (bo wtedy moglibyśmy je omówić bardziej szczegółowo). Nie ja stworzyłam podstawę programową i wymagania do egzaminu: wypełniam tylko założenia CKE, żeby później nikt nie miał pretensji, że nie przygotowałam uczniów.
Z uczniami też sprawa jest ciekawa, bo tak naprawdę ci młodzi ludzie często są otwarci i chętni do współpracy. Kiedy pracujemy w ten sposób, że ja im coś wyjaśniam, oni to przyswajają, wypełniają moje prośby oraz słuchają wskazówek, efekty są naprawdę świetne: widać to często w wynikach na egzaminie. Wiecie państwo, co jest natomiast największym problemem? W dzisiejszych czasach bez dwóch zdań wskazałabym na rodziców.
Są roszczeniowi, nadopiekuńczy i za bardzo starają się ochronić dzieci, przez co je rozpieszczają. Czasami po sprawdzianach to nie uczniowie przychodzą zapytać, dlaczego dostali taką, a nie inną, punktację. Obecnie najczęściej dostaję wiadomości od rodziców, w których jest zarzut: 'Dlaczego przyznała pani mojemu dziecku tylko tyle punktów?!'.
Ludzie, opamiętajcie się, bo rozpieszczaniem i usuwaniem dzieciom kłód spod nóg niczego nie załatwicie. Możecie im tak tylko zaszkodzić, bo bez tej samodzielności dzieci nie poznają życia i później w dorosłości będzie tylko płacz i rozkładanie rąk, kiedy pojawią się problemy. Zamiast zagłaskiwać dzieci i załatwiać za nie szkolne sprawy, nauczcie je odwagi i samodzielności. Wtedy nie będzie problemów zarówno ze strony dzieci, jak i mojej" – kończy swoją wiadomość polonistka.