"Ślęczą godzinami w szkole, na dodatkowych zajęciach, w domu nad lekcjami, a my zakładamy, że ktoś za nas wykona całą robotę. Sytuacja na górskim szlaku uświadomiła mi, jak bardzo zawodzimy jako dorośli" – pisze Marta. Czyżby w pędzie życia, umykało nam to, czego powinniśmy nauczyć nasze dzieci?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Niedawno spędzałam z moimi dziećmi urlop w Tatrach. Bardzo lubię aktywne wakacje, szczególnie te spędzane w polskich górach. To czas obcowania z przyrodą, ale i ze sobą. To okazja również do wielu ciekawych rozmów. Co roku przed wyjazdem przygotowujemy plan wędrówek i z tradycyjną mapą zaliczamy kolejne szlaki.
Spędzamy tak wakacje co roku, więc moje dzieciaki wiedzą, jakie buty i ubrania są potrzebne, co powinno być w plecaku, a także jak zachować się na szlaku, niektóre kwestie trzeba jednak przypomnieć. Tak chodzenia po górach uczyła mnie moja mama. Uważam to za jedną z cenniejszych życiowych lekcji.
Kto ich puścił w góry?
Po kilku krótszych wycieczkach, takich na rozruch, mieliśmy zaplanowaną wyprawę na Starorobociański Wierch. Trasa uznawana jest za bardziej wymagającą, ale moje dzieciaki od lat trenują i byłam pewna, że podołają wyzwaniu. W końcu to nie są już malutkie dzieci.
Już na początku trasy minęła nas grupka młodzieży, zwróciłam na nich uwagę, bo zachowywali się bardzo głośno, szli szybko i wygłupiali się. Moją uwagę przykuły także ich buty: trampki i sneakersy. Po kilku godzinach miarowego marszu ponownie na nich wpadliśmy. Niestety nastąpiło niespodziewane załamanie pogody (co w górach się zdarza). Mieliśmy peleryny, a ci trzęśli się z zimna jedynie w T-shirtach.
Już schodziliśmy ze szczytu, gdy zaczęło grzmieć. To bardzo niebezpieczna i nieprzyjemna sytuacja. Oniemiałam, gdy zobaczyłam, że niemalże cała grupa nastolatków próbuje ukryć się pod drzewami. Oczywiście ich ochrzaniłam i kazałam, jak najszybciej schodzić w dół. Nie mieści mi się w głowie, jak można iść w góry bez tak elementarnej wiedzy.
Nie wiedzą, co im grodzi w trakcie burzy
Gdy byłam dzieckiem, mieszkałam w małym mieście. Często w trakcie burzy zrywało linie i nie było prądu. Siedzieliśmy z mamą i tatą w jednym pokoju przy świecach. Nie bałam się grzmotów i bardzo lubiłam ten czas. Do dziś uważam, że to piękne zjawisko atmosferyczne i miło mi się kojarzy z rodzinnie spędzanym czasem. Mam też świadomość, jak bardzo to niebezpieczne.
Zawsze przy okazji burzy mama powtarzała, jak należy się zachować, jeśli taka pogoda złapie mnie gdzieś na dworze. Powtarzała to także na górskich szlakach oraz podczas wyjazdów pod namiot, gdzie o schronienie dużo trudniej. Pierwszy raz sama w Tatry puściła mnie, dopiero gdy była pewna, że pamiętam wszystkie zasady, dzięki temu wiedziała, że będę bezpieczna.
To były ważne lekcje
Takich mini lekcji od rodziców dostałam wiele, a niemalże każda czynność była okazją do nauki czegoś nowego w teorii lub praktyce. Myślę, że współcześni dorośli zupełnie tego nie potrafią. Pędzimy, by zdążyć ze wszystkim i nie dostrzegamy tych małych okazji, by pokazać, jak obiera się marchewkę czy otwiera konserwę. Nie mamy na to czasu.
Sama się na tym łapię. Wydaje mi się, że moje dzieci już dawno powinno coś potrafić, po czym uświadomiłam sobie: przecież im nigdy nie pokazałam/nie powiedziałam, jak to się robi.
Co więcej, pamiętam, że to nie tylko mama i tata nas uczyli. Mam wrażenie, że naokoło było więcej dorosłych, którzy chcieli nam coś przekazać, a my chętnie tego słuchaliśmy.
Szkoda, że gdzieś to zatraciliśmy, ucierpią na tym tylko nasze dzieci".