30 lat pracy w zawodzie nauczyciela to szmat czasu. Wiele w tym czasie nastąpiło zmian, nie tylko w programach nauczania i funkcjonowaniu szkoły, ale też w naszej mentalności. Inni są rodzice, inni są uczniowie, a rzucana przez Chińczyków klątwa "Obyś cudze dzieci uczył!" chyba jeszcze nigdy nie była tak na czasie. O tych zmianach, zwłaszcza w kontekście wycieczek szkolnych i zachowania młodzieży i rodziców, napisała do nas czytelniczka. Przeczytajcie.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Kobieta, która uczy młodzież od 7 klasy szkoły podstawowej wzwyż, poprosiła o anonimowość. Podzieliła się swoimi refleksjami na temat zmian, które obserwuje wśród uczniów, ich rodziców i samych nauczycieli. A doświadczenia, które opisała w mailu, do najłatwiejszych na pewno nie należą. Przeczytajcie koniecznie jej list. Myślę, że spojrzenie na wycieczki i pracę w szkole z perspektywy doświadczonego nauczyciela to cenna porcja wiedzy dla nas wszystkich.
Nie ma już takich wycieczek
"Przez bardzo wiele lat byłam bardzo zaangażowana w swojej pracy, chętnie i często organizowałam wyjazdy z młodzieżą i były to nie tylko tradycyjne wycieczki autokarowe lub pociągiem, ale również wędrówki górskie, wycieczki rowerowe, kajakowe i żeglarskie (również w weekendy). Zwykle organizowałam je tak, aby było możliwie tanio, by mogli z nich skorzystać również uczniowie słabiej sytuowani.
Z czasem jednak uczniowie byli coraz mniej zainteresowani zwiedzaniem zabytków czy muzeów, okazując to swoim niewłaściwym zachowaniem w podobnych miejscach oraz wybierając na cel wycieczek atrakcje w rodzaju parków rozrywki, parków wodnych czy McDonalda.
Z drugiej strony rodzice zaczęli oczekiwać lepszych warunków – pensjonatu zamiast schroniska młodzieżowego, całodziennego wyżywienia, zamiast samodzielnie przygotowywanych posiłków lub barów mlecznych. Uczniowie przestali być skłonni poświęcać weekendy na wycieczki, bo głównym celem stało się 'urwanie się' z lekcji.
Stąd charakter wyjazdów stopniowo się zmieniał na 3-dniowe wyjazdy integracyjne nad morze lub jezioro. Bez napiętego programu i wysiłku fizycznego za dnia, pojawiły się incydenty z nocnymi imprezami, sięganiem po używki i alkohol. Rola nauczyciela przekształciła się z przewodnika na strażnika moralności i trzeźwości. Wycieczki kilkudniowe zamieniły się więc w jednodniowe".
Same kłopoty i morze pretensji
"Obecnie na dłuższy wyjazd decyduję się tylko z wybraną grupą uczniów, co do której mogę mieć zaufanie, że będzie sprawować się przyzwoicie i będę w stanie zapewnić bezpieczeństwo dzieciom i komfort psychiczny sobie. Oczywiście za tym idą oskarżenia rodziców o dyskryminację ich dzieci, więc takie wyjazdy nie zdarzają się często.
Do tego dochodzą zmiany, której nastąpiły w samej szkole. Autonomia rodziców sprawiła, że to oni (a właściwie ich dzieci) decydują, dokąd ma się odbyć wycieczka. I jak to u nas – ilu decydentów, tyle opinii. W efekcie zawsze jest grupa niezadowolonych (za drogo, za tanio, tam już byłem, z inną klasą nie pojadę itp.), więc na wycieczkę decyduje się nie 80-90 procent klasy, jak kiedyś, tylko 30-50. Cudem zdarza się więcej.
Tymczasem dla szkoły jest to duży problem organizacyjny – klasy trzeba łączyć i na wycieczce, i na lekcjach, bo przepisy nakazują, aby na wycieczce poza miejscem zamieszkania opiekę sprawował jeden nauczyciel na 15 uczniów (nie może to być rodzic – jak kiedyś, ponieważ nie ponosi prawnej odpowiedzialności za dzieci).
Pojawił się też problem tzw. realizacji podstawy programowej. Jako nauczyciel muszę corocznie wyliczyć liczbę godzin lekcyjnych, które w danej klasie się odbyły i wyjaśnić szczegółowo, dlaczego część godzin 'przepadła' i w jaki sposób zamierzam to naprawić. Czas spędzony na wycieczce czy wyjściu z klasą zwiększa liczbę godzin niezrealizowanych w danej klasie i dokłada papierkowej roboty.
Dlatego też dyrekcja spogląda na wycieczki niekiedy 'krzywym okiem', ograniczając liczbę wyjść i wycieczek do dwóch w ciągu roku oraz żądając, aby w wycieczce uczestniczyła cała klasa".
Rodzice? Temat-rzeka
"Na koniec wspomnę o problemie współpracy z rodzicami, którzy często nie stawiają żadnych granic swoim pociechom, a za wszystko obwiniają nauczycieli. Temat-rzeka. Jako przykład podam więc sytuację bardziej z kategorii dowcipu. Któregoś razu, grubo po północy, zadzwoniła do mnie mama ucznia z pretensją 'Czy wy tam kiedykolwiek śpicie? Mój syn już drugi raz dzwoni do mnie w nocy i mnie budzi!'. Dodam tylko, że uczniowie na noc zdawali swoje telefony opiekunom, a tenże chłopiec wziął na wycieczkę drugi telefon, żeby nas 'ograć'".
Nauczycielka opisała też kilka wydarzeń z wycieczek. Oto jak zachowują się niektórzy uczniowie – czy kogoś jeszcze może dziwić, że nauczyciele nie wyrywają się entuzjastycznie do takich wyjazdów lub – jak autorka listu – jeżdżą tylko z wybranymi uczniami?
Niezapomniane dni w Paryżu
"Wycieczka z licealistami do Paryża i trzy niezapomniane wydarzenia:
postój autokaru na parkingu w Niemczech, w nocy. Panienki, widząc grupkę niemieckich żołnierzy – przystojnych młodych chłopaków w mundurach idących do toalety, postanowiły pójść 'dla hecy' za nimi. Wprost do męskiej toalety. Gdy puściłam się za nimi biegiem, by dziewczyny zatrzymać, usłyszałam 'ale pani robi aferę'.
W hotelu w Paryżu toalety były w pokojach, ale prysznice – na korytarzu. Pokoje dostaliśmy rozrzucone po różnych piętrach. Robiąc wieczorny (a raczej nocny) 'obchód' po pokojach spotykam moje dziewczyny paradujące po korytarzu w samej bieliźnie, do tego skąpej, zupełnie nieskrępowane tym, że są obserwowane przez starszych mężczyzn. 'No przecież z prysznica wracamy, a pani ciągle się czepia'.
Dopiero ostanie zdarzenie dało panienkom do myślenia: szliśmy do metra, a na kładce powyżej stała grupka młodych, ciemnoskórych chłopaków. Dziewczyny wpadły na pomysł pomachania do nich, być może któraś wykonała jakiś zachęcający gest, choć później żadna się do tego nie przyznała. W każdym razie chłopcy ruszyli biegiem za nami i próbowali nas otoczyć w tunelu. Skończyło się na tym, że zbici w ciasną grupę – płaczące dziewczyny w środku, nasi chłopcy i nauczycielki na zewnątrz, czekaliśmy na pomoc francuskiej policji.
Co z tego, że przy okazji na wycieczce zwiedziłam Paryż? Ceną były miesiące przygotowań, planowania programu, rezerwacji ('żeby było taniej' – jak chcieli rodzice), zbierania pieniędzy, zgód itp., nerwy niemal 24 godziny na dobę i 'oczy wokół głowy'. A młodzież (z tzw. dobrych domów – szkoła prywatna) bez wyobraźni, skłonna do przekraczania granic, zawsze 'wiedząca lepiej'. A gdyby którejkolwiek uczennicy coś się stało, winą obarczono by nas, nauczycielki".