Uświadomienie sobie tej rzeczy zmieniło moje macierzyństwo. Powtarzam te słowa jak mantrę
Głęboki wdech, długi wydech. Kochasz to dziecko i to czasami wystarczy. Powtarzam sobie te słowa cicho, w końcu, z czasem, w nie uwierzę.
Reklama.
Głęboki wdech, długi wydech. Kochasz to dziecko i to czasami wystarczy. Powtarzam sobie te słowa cicho, w końcu, z czasem, w nie uwierzę.
Nadajemy obecnie rodzicielstwu bardzo głęboki wymiar. Świadomość rodzicielska wymaga od nas stawienia się całą sobą przed dzieckiem i poświęcenia się jemu. Takie w każdym razie możemy odnieść wrażenie, tak jak odbierałam swoje macierzyństwo od zawsze. To był błąd.
Mój własny, nie poglądów, które przyjmowałam i wyznawałam. Mój błąd popełniany przez rodziców wielu pokoleń wstecz polegał na tym, że traktowałam proces wychowania córki, jak formowanie naczynia z gliny. To niezwykle trafne, choć metaforyczne porównywanie wyczytałam ostatnio i zostało ze mną.
Tymczasem istota ludzka w niczym gliny nie przypomina. I moje dziecko, tylko dlatego, że powstało ze mnie, nie jest wytworem moich rąk, umysłu, zamierzeń. To zupełnie nowe życie, w którym już zapisane zostały pewne cechy, zapisy pokoleniowe, układy. A nade wszystko: to życie, w którym tli się od samych początków indywidualny potencjał i on nie ma nic wspólnego z moją misją.
Nie jest moją wielką życiową misją, by ukształtować to dziecko. Jest moim zadaniem, którego się podjęłam z dojrzałością i odpowiedzialnością, by tego płomienia nie zgasić, by go wzniecać.
Jednak, by to robić, a nie ingerować za bardzo, trzeba odpuścić. Teraz to wiem.
Odpuścić przekonanie, że mogę więcej, niż naprawdę mogę. Odpuścić własne schematy i nawyki, rozpuścić traumy, by nie przekazać ich córce. To jest mój zakres działań, niewiele więcej.
Nie mam wpływu na wszystko, nie wszystko ode mnie zależy. Tak, mogę podjąć wiele decyzji, by stworzyć córce warunki korzystne, jakościowe. Jednak nie mam wpływu na każdy z jej wyborów, ani teraz, ani tym bardziej kiedy będzie starsza.
Nie mogę winić się za jej potknięcia. Odpowiedzialna jestem tylko za siebie. Mogę winić się za własne błędy, jednak tylko po to, by drugi raz nie zamoczyć stóp w tych samych zmąconych wodach.
Nie jest tak, że powinniśmy teraz odpuścić wychowanie dzieci, dać im nieograniczoną wolność i nie obejmować ich czułą uwagą, ponieważ nie wszystko od nas zależy. To zupełnie nie tak. Chodzi raczej o to, żeby zdjąć z siebie brzemię, które ze dojrzałą odpowiedzialnością ma niewiele wspólnego.
Powiedziałabym raczej, że ten rodzaj bezgranicznego poświecenia się dziecku, przekonanie o własnej wyższości nad nim, misji, czy kształtowania go od podstaw ma z odpowiedzialnością niewiele wspólnego. Jest dla mnie raczej przejawem wyższości naszego ego, które nie zna słowa "pokora".
Odpuszczenie sobie to okazanie sobie miłości. Odpuszczenie dziecku naszego nieomylnego autorytetu to okazanie dziecku miłości w najczystszej postaci. To trochę tak, jakby powiedzieć, patrząc mu w oczy: "Jestem z tobą i chciałabym towarzyszyć ci w doświadczaniu świata. Dziękuję, że mogę cię poznawać, każdego dnia na nowo".