Dziś w internecie panuje olbrzymia nagonka na pokolenie zetek: bezradne, niesamodzielne, wygodnickie, rozpieszczone, roszczeniowe, zagłaskane… Wiele osób ocenia, że nie mają szans sobie poradzić w dorosłym życiu, bo nie potrafią robić podstawowych rzeczy, np. ukroić chleba. Ale czy rzeczywiście jest to aż taki problem?
Osobiście jestem fanką uczenia dzieci jak największej samodzielności i zaradności. Staram się jak najmniej wtrącać, by dzieci uczyły się, jak sobie same radzić. Mam świadomość, że są rodzice, które swoje dzieci otaczają nieco szczelniejszym kloszem, stąd pewne braki w wydawałoby się podstawowych umiejętnościach, ale czy te dzieciaki aż tak bardzo różnią się od nas?
Owszem szybciej sami chodziliśmy do szkoły czy robiliśmy zakupy, ale może te "wróżby", że nasze dzieci sobie nie poradzą to jednak lekka przesada? Jak tak się intensywnie zastanowię, to nie przypominam sobie, by którakolwiek z moich koleżanek czy kolegów samodzielnie robiła sobie śniadanie, drugie śniadania czy obiady… Dziś żadna z tych osób nie mieszka z rodzicami i "jakoś" dają sobie radę.
A może jednak to całe wyręczanie to dość naturalny odruch u rodziców? Bo ja tak sobie myślę, że jednak w wielu sprawach byłam wyręczana. Czy mi to zaszkodziło? Nie pamiętam, bym doznała szoku, wchodząc w dorosłe życie. Nigdy też nie miałam poczucia, że sobie nie radzę bez mamy i taty.
Zrobiłam małą sondę wśród moich rówieśników i oto lista rzeczy, w których rodzice wyręczali millenialsów (nawet gdy ci mieli po kilkanaście lat):
Przyznajcie się tak uczciwie, w czym was rodzice wyręczali, gdy byliście dzieciakami?