Czasami mimowolnie w miejscach publicznych jesteśmy świadkami różnych scen pomiędzy rodzicami i dziećmi. Ostatnio idąc do przedszkola, minęła mnie kobieta z kilkulatkiem, który płakał i złościł się tak, że widział to każdy przechodzień. Reakcja jego opiekunki trochę mnie przeraziła.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Zawsze, kiedy myślę o rodzicielstwie i piszę do Mamadu.pl kolejny tekst o moich własnych doświadczeniach w tej sferze, mam poczucie, że żyję trochę w bańce. Niestety, dotyczy ona wiedzy i świadomości w kwestiach związanych z wychowaniem i opieką nad dzieckiem.
Zawsze myślę sobie o tym, gdy widzę jakieś niewłaściwe zachowania rodziców względem dzieci w miejscach publicznych. Przyznaję, nie zawsze zwracam uwagę matkom czy ojcom, czasami zwycięża we mnie przeczucie, że może nie należy się wtrącać. Bywa, że mam z tego powodu wyrzuty sumienia, ale kiedy widzę dziecko w wózku ze wzrokiem wlepionym w ekran smartfona albo mamę, która idzie za rękę z płaczącym maluchem, myślę sobie o tym, że to może być wyjątkowa, nagła sytuacja.
Przecież każdy z nas ma groszy dzień, kiedy dzieci się nas nie słuchają, a my jesteśmy zmęczeni i przebodźcowani. Niech pierwsza rzuci kamieniem ta, która nigdy nie dała w takiej sytuacji za wygraną i nie wręczyła dziecku telefonu z bajką albo nie przejęła się jego płaczem, który był przejawem buntu 2-latka. Ostatnio byłam jednak świadkiem sytuacji, która mnie trochę przeraziła.
"Oddam cię tej pani"
Szłam chodnikiem, wzdłuż jednej z większych, ruchliwych ulic w moim mieście. Kierowałam się w stronę przedszkola, żeby odebrać stamtąd moich dwóch synów. Z naprzeciwka szła młoda kobieta w okolicach 30 i prowadziła za rękę chłopca. Mógł mieć około 4 lat i cały czas się złościł i wyrywał rękę swojej opiekunce. Kiedy prawie ich minęłam, kobieta zwróciła się do chłopca pełnym złości głosem: "Jak zaraz nie przestaniesz, to oddam cię tej pani".
Aż mnie zamurowało, chłopczyka chyba też. Zatrzymał się i ze strachem w oczach przysunął do tej kobiety, żeby tylko jak najdalej być ode mnie. Nie znam tego dziecka, ale wydaje mi się, że takiego strachu w oczach na mój widok nie widziałam nigdy u nikogo. Zrobiło mi się przykro, że ktoś straszy mną kilkulatka. Wiem, że stałam się przypadkowym obiektem, nie biorę tego aż tak do siebie. Jednak takie słowa z ust matki czy opiekunki, nie powinny były paść.
Wyrzuty sumienia
Do teraz żałuję, że nie zwróciłam jej uwagi. Mogłam powiedzieć o tym, że nie życzę sobie, żeby straszyć mną dzieci. Mogłam nawet jakoś zażartować, może to by rozluźniło atmosferę. Najważniejsze było jednak zwrócenie uwagi kobiecie, że nie powinna w ten sposób zwracać się do kilkulatka, niezależnie od jego zachowania. Wyobrażam sobie, że pewnie za jej słowami kryła się frustracja, zmęczenie, złość. Ale powinna była pomyśleć o tym, jak taka groźba zadziała na tego małego chłopca.
Mnie od razu przypomniały się różne sytuacje z mojego dzieciństwa, kiedy dorośli nieświadomie różnymi słowami doprowadzali do moich lęków dotyczących ciemności, obcych osób itp. Wiem, że należy dzieci uczulać, by nie ufały każdemu obcemu, ale w drugą stronę również nie należy przesadzić. Chyba lepiej byłoby dla psychiki tego dziecka, żeby ta kobieta w ogóle nie reagowała na dziecięcą złość, dała mu się wypłakać i wykrzyczeć. Co wy byście zrobili na moim miejscu?