"Jestem mamą dwójki kilkulatków w wieku przedszkolnym: syn ma 3 lata, a córka 5. Chodzą razem do tego samego publicznego przedszkola w mieście powiatowym. Każdy, kto ma dziecko w wieku przedszkolnym, wie, że opłaty za placówkę opiekuńczo-wychowawczą zawsze są obecne. Wszystko rozbija się tylko o to, że w prywatnych przedszkolach płaci się czesne, a w publicznym część opieki nad dzieckiem jest bezpłatna" – zaczyna list mama przedszkolaków.
"Oczywiście w publicznym przedszkolu dziecku trzeba kupić wyprawkę, zapłacić za książki, wyżywienie i godziny opieki, jeśli dziecko jest dłużej niż 4 godziny w ciągu dnia. Śmiało można jednak powiedzieć, że koszty są niższe niż w prywatnej placówce. Przy dwójce maluchów, czyli właściwie podwójnych kosztach, nie bylibyśmy w stanie pozwolić sobie na płacenie czesnego w jakimś prywatnym miejscu.
Dotychczas opłaty miesięczne były takie, że spokojnie mogliśmy je uiszczać, a przy tym zapewnić dzieciom po przedszkolu jakieś dodatkowe zajęcia związane z ich zainteresowaniami, jak lekcje rysunku, basen czy treningi piłki nożnej".
Nasza czytelniczka jest świadoma, że w przedszkolach pojawiają się dodatkowe koszty: "Oczywiście, czasami wypadały jakieś dodatkowe opłaty: za wycieczkę albo kupno nowych kapci czy stroju na bal karnawałowy. Od tego roku jednak w grupie córki, czyli w 5-latkach, zaczęło się jakieś szastanie pieniędzmi na prawo i lewo. Nie mam zamiaru oszczędzać na rozwoju dziecka, ale nie jestem też na tyle majętna, żeby co chwilę dopłacać w przedszkolu za dodatkowe atrakcje.
We wrześniu opłaciłam składki na dodatkowe materiały plastyczne, z których dzieci korzystają w ramach zajęć sensorycznych. Później okazało się też, że 'raz na jakiś czas' grupa będzie chodziła do kina, bo w niewielkim studyjnym kinie wprowadzono dla placówek edukacyjnych serię filmów i animacji, które mają edukować najmłodszych w tematyce emocji".
"Okazało się jednak, że dla przedszkola 'raz na jakiś czas' oznacza wyjścia do kina praktycznie co tydzień. Nie wiem, czy to dobry pomysł, żeby 5-latki tak często chodziły oglądać filmy. Może, zamiast tych wyjść i wygodnego sadzania przedszkolaków przed ekranem, można by w inny sposób rozmawiać z dziećmi o uczuciach i pracy z nimi? Może zorganizować jakieś zajęcia ruchowe?
Tymczasem w każdym tygodniu płacę po 25 zł za wyjście do kina. To miesięcznie dodatkowe 100 zł, których absolutnie nie żałuję dziecku, ale myślę, że te pieniądze moglibyśmy spożytkować jakoś lepiej. Nie wydaje mi się, żeby była możliwość niepłacenia i rezygnacji z wyjścia, bo na te filmy chodzą wszystkie grupy 5- i 6-latków, a wyjścia są zaraz po śniadaniu (więc nie ma opcji, że wcześniej odbiorę córkę z przedszkola). Jeśli nie wyrażę zgody na kino, moje dziecko będzie pewnie musiało siedzieć przez kilka godzin w obcej grupie, bo jego rówieśnicy z nauczycielami pójdą na film.
Nie chcę w ten sposób wykluczać córki, ale jestem już zirytowana tym, że publiczne przedszkole co chwila wymyślają jakieś dodatkowe koszty dla rodziców. Czy wyglądam na taką, która śpi na pieniądzach? Gdybym faktycznie tyle ich miała, moje dzieci może chodziłyby do jakiegoś drogiego, prywatnego przedszkola..." – kończy wiadomość nasza czytelniczka.
Czytaj także: https://mamadu.pl/161665,problem-ze-skladkami-w-publicznym-przedszkolu-czyli-awantury-rodzicow