Każdego dnia na piechotę odprowadzam swoje dzieci do przedszkola. Kilka dni temu zobaczyłam pod placówką obraz, który wywołał u mnie osłupienie. Zaczęłam się zastanawiać, czy współcześni rodzice nie są za bardzo wygodniccy.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Jestem mamą dwóch przedszkolaków, których każdego poranka zaprowadzam pieszo do placówki. Siłą rzeczy więc każdego dnia obserwuję w szatni innych rodziców dzieci w tym wieku. Ostatnio, podczas porannego odprowadzania, widziałam sytuację, która trochę mnie przeraziła. Było jakoś koło 8:00, kiedy zostawiłam dzieci w ich salach, a sama ruszyłam pieszo do pracy. Kiedy wyszłam przez furtkę placówki, minęła mnie kobieta z wózkiem. W wózku siedział duży chłopiec, pewnie gdzieś w wieku mojego 5-letniego syna.
Nóżki ledwo mieściły mu się w spacerówce: miał je podciągnięte tak, że kolanami prawie dotykał brody. Staram się zawsze zrozumieć mamy, które wożą długo w wózku swoje dzieci. Czasami mają do pokonania pieszo naprawdę długą trasę, być może się spieszą albo maluch obudził się rano wyjątkowo marudny. Ok, to mogłoby być jakoś akceptowalne w przypadku 3-latka. Wydaje mi się jednak, że wożenie w wózku 5-latka to już trochę przesada.
W takich chwilach przestaję się dziwić temu, że dzieci mają coraz gorszą kondycję, spędzają dni przed komputerami i telewizorami, zamiast wyjść się pobawić na świeżym powietrzu. Naprawdę, miałam ochotę zatrzymać tę kobietę i spytać, dlaczego krzywdzi tak swoje dziecko. Chłopczyk naprawdę nie wyglądał, jakby był chory albo niepełnosprawny – raczej stawiałabym, że mama przywiozła go do przedszkola w wózku z powodu wygody takiego rozwiązania.
Rodzice chcą mieć wygodnie
Między moimi dziećmi jest 2 lata różnicy, więc doskonale wiem, jak czasem jest łatwiej wsadzić dziecko w wózek i gdzieś pójść, zamiast "użerać się" z biegającym wszędzie albo marudzącym maluchem. Wydaje mi się jednak, że tak duże dziecko w wózku to robienie mu krzywdy. Kiedy ono będzie miało możliwość zmęczenia się i ruchu, który jest niezbędny w prawidłowym rozwoju? Nie mówiąc już nawet o nauce samodzielności...
Druga sprawa jest taka, że chłopiec trzymał w ręku telefon. Był tak zagapiony w ekran, na którym leciała jakaś bajka, że pewnie nawet nie widział, że za moment będzie w przedszkolu. Nie chcę nawet zaczynać tematu mądrego zarządzania czasem ekranowym (bo od kontaktu z telefonem, komputerem czy telewizorem chyba w dzisiejszych czasach nie da się uchronić przedszkolaków). Chodzi o to wciskanie telefonu, by dziecko było cicho, spokojnie siedziało i nic nie chciało od rodzica.
Nie dziwmy się potem, że dzieciaki są uzależnione od elektroniki i nie jest dla nich atrakcyjna zabawa na dworze. Dzieje się tak, gdy maluch, zamiast choćby rozglądać się po otoczeniu, jakie mija, ma nos przyklejony do smartfona. Szczerze mówiąc, byłam po prostu przerażona tym, jak ta matka krzywdzi swoje własne dziecko.
Próbowałam ją jakoś zrozumieć, ale naprawdę jest mi ciężko. Wiem, że czasami telefon czy telewizja może być dla rodzica zbawieniem – też czasami to robię, bo muszę coś szybko załatwić, popracować w domu z chorym dzieckiem, wykonać ważne zobowiązania albo nawet napić się w ciszy ciepłej kawy, kiedy kilkulatek będzie oglądał bajkę. Ale takie wciskanie dziecka do wózka i dawanie mu w dłoń telefonu to wg mnie poziom wygodnictwa, który jest niezwykle szkodliwy dla tego kilkulatka. Rodzice, nie róbcie tego swoim dzieciom. Za kilka lat może być już za późno na zmianę nawyków...