Dziś rano przeczytałam słowa jednej z cenionych przeze mnie kobiet, psycholożki. Pisała o tym, że syna wychowuje bez telewizji, że w jej domu ona po prostu nie istnieje. Od ponad dekady. Pomyślałam to, co zwykle w takich momentach: "Ależ silna wola, wow".
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Gwoli ścisłości: nie jestem osobą, która nie może żyć bez telewizora. Nie miałam takiego sprzętu w swoim studenckim mieszkaniu między innymi i była to moja świadoma decyzja. Teraz, dekadę później, telewizor wisi na naszej ścianie, ale włączany jest, tylko by… dziecko mogło obejrzeć bajkę.
Tak, włączam dziecku telewizor
I w tym właśnie leży mój problem. Tak, jestem tą matką, która czasem włącza córce bajkę na kilka godzin dziennie, by móc zrobić coś, czego nie mogę przesunąć.
A czasem po to, by móc skupić myśli, zjeść bez rozproszenia, porozmawiać z mężem. Bajka jest moim narzędziem rodzicielskim i jednocześnie źródłem rodzicielskiego wstydu. Jestem świadoma, że istnieje milion innych, korzystniejszych dla rozwoju mojej córki form spędzania czasu, ale potem pojawia się codzienność i tę świadomość muszę uciszyć.
Robię to, by nie zwariować. Uciszam wyrzuty sumienia i włączam telewizor. Wszystkie możliwe platformy, do wyboru do koloru. Sukces na polu porażki? Selektywność tego, co pozwalam małej oglądać. Ma pięć lat i do dziś oglądamy kilka wybranych produkcji. A kilkadziesiąt mam takich, których pod moją opieką nie obejrzy. Czy to wystarczająca granica? Jedyna, jaką udało mi się ułożyć.
I czas. I równowaga. Tak, bywają takie dni, w których z infekcją jesteśmy razem w domu i muszę skupić swoją uwagę na pracy. Wtedy bajka jest dla mnie właściwie jedynym rozwiązaniem, uwierzcie państwo, próbowałam tego uniknąć. Ślady czerwonej kredki na roletach i ścianach zmywamy do dziś…
Moja córka jest życiową energią, istotą tak ruchliwą i kreatywną, że trudno za nią nadążyć. Nie mogłabym spokojnie oddać się pracy, gdybym nie miała narzędzia, które, choć na chwilę, zajmie jej uwagę i pozwoli pozostać w jednym miejscu.
Równowaga. Po takim maratonie, tygodniu, w którym nie może iść do placówki, zawsze staramy się, by przez weekend nie miała włączanych bajek, by biegała boso po trawie, spędzamy pół dnia w lesie. Chyba wychodzi całkiem nieźle, ponieważ mała zawsze wybierze spacer lub plac zabaw niż kolejny odcinek bajki.
A jednak ten tekst jest tłumaczeniem się. Tkwi we mnie żal do siebie, że nie umiem inaczej. Czy słusznie? Czym jest te kilkaset godzin spędzonych przed telewizorem w skali jej całego życia? A może, kiedy będzie starsza, uda się nam go wspólnie wyeliminować z naszej codzienności? To byłby krok w fajną stronę.
W tym momencie jest tak, jak jest, a ja muszę odpuścić. Sobie, jej, przede wszystkim sobie.