Wychodzenie na spacery i spędzanie czasu na świeżym powietrzu to wciąż dla wielu placówek edukacyjno-opiekuńczych i rodziców kość niezgody. Przeczytajcie list młodej mamy, którą martwi to, że jej dziecko ma chodzić do żłobka, gdzie panuje "spacerowy rygor".
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Moja córeczka za kilka dni kończy 1,5 roku i zdecydowaliśmy z mężem, że przyszedł czas na zmiany w naszej codzienności. Kiedy kilka miesięcy temu skończył mi się urlop macierzyński, postanowiłam wrócić do pracy na cały etat, ale w większości jest to praca zdalna. Robię to w domu na komputerze, mogę też obowiązki zawodowe wypełniać np. wieczorami, więc łatwiej mi łączyć opiekę nad córeczką z pracą" – zaczyna swój list młoda mama.
"Bywają dni, że muszę pojawić się w firmie osobiście, ale w takich sytuacjach moja mama, która już jest emerytką, chętnie zajmuje się wnuczką. Teraz postanowiliśmy, że zapiszemy małą do żłobka, żeby mi było łatwiej pracować z domu lub swobodniej pojechać do biura. Niestety Gaja nie dostała się do państwowego żłobka, ale na szczęście stać nas na prywatną placówkę.
Zapoznaliśmy się z ofertą kilku miejsc w naszej okolicy i wybraliśmy to, które najbardziej nam odpowiadało. Byliśmy na spotykaniu z dyrekcją, poznaliśmy opiekunki, budynek i cały teren wokół placówki. Wszystko wydawało się skrojone idealnie pod nas".
Aktywność na świeżym powietrzu
Mama dziewczynki opowiada o przygotowaniu do rozpoczęcia żłobka: "Teraz od początku stycznia córka zaczęła adaptację w żłobku, tak żeby mogła już od połowy stycznia zostawać spokojnie na cały dzień. Chodzimy każdego dnia na 1-2 godziny w czasie zabawy i aktywności dzieci, żeby Gaja miała możliwość pobawić się, poznać salę, w której dzieci przebywają itp. Wszystko byłoby świetnie, gdyby nie jeden drobiazg, który sprawił, że zaczęłam się wahać nad oddaniem córki do tej placówki.
Chodzi o to, że my jesteśmy rodziną dość aktywną. Spędzamy dużo czasu na świeżym powietrzu, spacerujemy, bawimy się na placu zabaw i w piaskownicy. Zależy mi na ruchu, bo obydwoje z mężem pracujemy przy komputerach, więc staramy się ruszać więcej poza pracą. Dzięki temu nasza córka również od narodzin spędzała na dworze po kilka godzin, nawet jesienią i zimą podczas brzydszej pogody. Potrzebuje tej aktywności i świeżego powietrza, bo ma w sobie spore pokłady energii do spożytkowania".
"Spacerowy rygor" z powodu lenistwa
"Tymczasem w żłobku podczas pierwszego dnia adaptacji usłyszałam od opiekunek, że jesienią i zimą młodsza grupa (dzieci 1-2 lata, czyli przedział mojej córki) raczej rzadko wychodzą na podwórko. Zwykle większość aktywności realizowanych jest w budynku żłobka, bo oprócz sali zabaw i tej do leżakowania jest też sala sensoryczna. Cieszę się, że te zajęcia są dzieciom różnicowane, ale trochę martwi mnie to, że maluchy w ogóle nie wychodzą praktycznie przez dwie pory roku.
Czy nie powinny przebywać na świeżym powietrzu, żeby wzmacniać odporność? To też pozytywnie wpływa przecież na sen dzieci, a maluchy w żłobku również śpią. Panie tłumaczyły się problemami logistycznymi z ubieraniem i brakiem takiej liczby wózków, które są potrzebne dla niechodzących maluchów. Nie jestem jednak przekonana, czy to faktycznie dobre argumenty, żeby kisić się w sali przez jakieś 4, a może nawet 5 miesięcy..." – kończy swój list zaniepokojona czytelniczka.