– W końcu mogłam sama zadecydować. Powiedziałam księdzu prosto w twarz: "Nie, dziękuję". To było świetne uczucie – opowiada MamaDu Kamila. W jej ślady idzie coraz więcej osób wychowanych w wierze katolickiej. Bo kolęda, w obecnej formie, jest zdaniem wielu przeżytkiem. Takich głosów nie brakuje nawet wśród księży.
Reklama.
Reklama.
Po świętach i na początku każdego roku wierni mogą przyjmować kapłana w swoich domach w ramach wizyty duszpasterskiej. Kolęda nie ma jednak charakteru sąsiedzkich odwiedzin, odbywa się z wielką celebrą, a dla wielu parafian wiąże się także z wyrzeczeniami i odczuciem niepokoju.
Prawdopodobnie każdy z nas zna historie niewłaściwych sytuacji podczas wizyt duszpasterskich. Takich, jak słowa księdza sugerujące rozwód dla dobra dzieci czy wyliczanie, ile pieniędzy należy włożyć (co łaska!) do koperty, a nawet wysuwanie żądań co do poczęstunku mającego oczekiwać na kapłana.
"Nie przyjmuję księdza po kolędzie"
– Nienawidziłam kolęd – mówi Iwona. – Ksiądz pił sobie herbatkę i odpytywał mnie z modlitw. Oglądał mój zeszyt z religii i krytykował niestaranne pismo lub to, że za mało przykładałam się do ozdabiania notatek. Jako nastolatka zawsze urywałam się z domu, żeby nie brać udziału w tym cyrku. Teraz nie przyjmuję kolędy.
Tak jak Kamila, która już pierwszego roku, kiedy zamieszkała bez rodziców, nie wpuściła księdza do domu. – Zaskoczył mnie, nie wiedziałam, że tego dnia będzie kolęda – opowiada. – Otworzyłam mu drzwi, ale nie wpuściłam za próg. W końcu mogłam sama zadecydować. Powiedziałam księdzu prosto w twarz: "Nie, dziękuję". To było świetne uczucie. Właśnie wtedy zrozumiałam, że jestem naprawdę dorosła.
Inne podejście ma Katarzyna. Mieszka w dużym mieście, do którego przeprowadziła się w czasie studiów. – Zaskoczyło mnie to, że nie ma tu takich praktyk jak u mnie we wsi, kiedy przed kolędą szorowało się cały dom, a w sklepiku wszyscy z ekscytacją informowali się, kiedy przyjdzie ksiądz po kolędzie – mówi.
– Tutaj najpierw przychodzą ministranci i pytają, czy przyjmujemy kolędę. To jest super, nie zakładają z góry, że wszyscy są katolikami, tylko proszą o zaproszenie – wyjaśnia. Ona przyjmuje, nie ma z tym problemu.
Kolęda na zaproszenie
Nie wszędzie jednak tak to wygląda, a sami księża niekoniecznie chcą anonsować swoje przybycie poza ogłoszeniami w kościele. Ks. Sławomir Rachwalski, proboszcz parafii pod wezwaniem Błogosławionej Jolenty w Gnieźnie, tak wyjaśniał to w Wirtualnej Polsce:
– Gdybym chodził tylko "na zaproszenie", to pewnie co roku spotykałbym te same osoby. I to coraz mniej. Jeśli chodzę od domu do domu, większość ludzi mnie wpuszcza, choćby z uprzejmości. W takim systemie spotykam osoby, które mówią, co naprawdę sądzą o Kościele, jak przeżywają relację z Bogiem, czego im brakuje – mówi.
System kolędy "na zaproszenie" wprowadzono w czasie pandemii, w niektórych parafiach jednak utrzymuje się do dziś. Z analiz Wirtualnej Polski, której dziennikarz Tomasz Molga przeanalizował sprawozdania duszpasterskie za poprzedni rok, wynika, że w takim modelu mniej parafian decyduje się na wpuszczenie księdza po kolędzie niż w przypadku, kiedy chodzi on od domu do domu.
Dla przykładu, jak donosi wp.pl, w parafii pod wezwaniem Św. Michała Archanioła w Gdyni Oksywiu drzwi księdzu otworzyło ok. 44 proc. rodzin, w parafii pw. Św. Andrzeja Apostoła w Środzie Śląskiej (woj. dolnośląskie) zaledwie ok. 21 proc.
Potrzeba zmian
Parafie decydują się więc na powrót do tradycyjnych form odwiedzin duszpasterskich. Wprost przyznają, że dzięki temu kolędę przyjmie więcej wiernych, ale też, że wciąż jest to mniej niż kiedyś. Jednak o końcu kolędy jako takiej nie można mówić:
– (...) misja Kościoła nie polega na tym, że ksiądz czeka w kościele, a ludzie ewentualnie go zaproszą lub do kościoła przyjdą. To ma się nijak do tego, co podkreśla papież Franciszek: – Mamy wychodzić do ludzi. Nie jesteśmy zaproszeni, ale jesteśmy posłani – mówił na spotkaniu z dziennikarzami biskup diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej Zbigniew Zieliński.
– Może gdyby te wizyty wyglądały inaczej, nie spadałaby liczba domostw przyjmujących księży po kolędzie? – zastanawia się Weronika. – Pamiętam z czasów szkoły średniej serial "Ósme niebo" – mówi. – O rodzinie pastora, ich perypetiach. Nade wszystko chyba urzekała mnie relacja pastora z parafianami. Mnie, nowo zdeklarowaną agnostyczkę.
– Myślałam wtedy, że właśnie tak powinna wyglądać zorganizowana religijna wspólnota – wyjaśnia. – Z księdzem, do którego można przyjść z każdym problemem, wpaść do jego domu, wpuścić go do swojego… Porozmawiać z człowiekiem, który jest blisko Boga, ale też – dzięki własnej rodzinie – blisko ludzi i ich bolączek.
Fast forward do 2023 roku i wiemy już, że aktor grający pastora był pedofilem, a osób deklarujących, że są katolikami, ubywa. Tak jak tych, którzy chcą zaprosić kapłana pod własny dach.
Takie kolędy to przeżytek
O tym, że warto zmienić formułę kolędy, napisał na swoim profilu na Facebooku jezuita Grzegorz Kramer: "Jeśli ten zwyczaj ma przetrwać i mieć jakikolwiek sens niech będzie zwykłym spotkaniem ludzi, którzy są dla siebie ważni". Kramer zadaje też w swoim poście ważne pytania:
"Dlaczego nie zależy nam na przyjęciu nas tak, jak ludzie żyją na co dzień: w papciach, przy muzyce, którą lubią, bez zeszytu do religii, albo świeczek do zestawu kolędowego (sic!). Gdyby 'byli sobą', gdybyśmy mogli zobaczyć ich prawdziwy, codzienny świat, może byśmy się czegoś naprawdę nauczyli? Gdyby był pies i kot, dzieci w brudnych śpiochach, a babcia z niezawiniętymi lokami, a nas przyjęto bez założonego na 10 minut białego obrusu, przy tym pstrokatym, przy którym czują się dobrze, bo jest ich – codzienny, to byłoby prawdziwe spotkanie, a nie doroczny teatrzyk zakończony datkiem".
A dla tych, którzy grzmią, że nieprzyjęcie kapłana po kolędzie to grzech, jezuita też ma kilka słów: "Kolęda nie jest do zbawienia konieczna; a niewpuszczenie księdza do domu, nie jest równoznaczne z apostazją, porzuceniem Boga lub Kościoła".
Bo, jak podkreśla Kramer, każdy z nas ma prawo do tego, by kogoś nie wpuścić do domu. "Można się nie chcieć spotykać i nie trzeba się z tego tłumaczyć. Zresztą, powiedzmy sobie uczciwie, gdyby ludzie chcieliby odwiedzać nasze plebanie, ilu z nas chętnie, szczerze otworzyłoby swoje podwoje? Ilu z nas zdzierżyłoby pytania o nasze życie osobiste? Ilu z nas przyjęłoby pokornie uwagi na temat swojego życia?" – pyta retorycznie.
I trudno oprzeć się wrażeniu, że aby liczba parafian przyjmujących kolędę nie malała, zmiany nie powinny polegać na odwiedzinach "z zaskoczenia", a właśnie na tym, co w swoim tekście proponuje Grzegorz Kramer. Niech wreszcie – bodajże po raz pierwszy w historii – będzie to zwykłe spotkanie ludzi, którzy są dla siebie ważni. O ile są.