Wszyscy narzekają na niesamodzielne nastolatki i na młodych ludzi, którzy u progu dorosłości mają problem z podstawowymi rzeczami. Tylko czy to nie jest trochę tak, że latami wyręczani nie mieli kiedy się tego wszystkiego nauczyć? Warto zrozumieć, że wszystko zaczyna się, gdy nasze dzieci są naprawdę bardzo małe.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
W odpowiedzi na publikowany przez nast list na temat samodzielności młodszych dzieci otrzymaliśmy odpowiedź od nauczycielki, która także dostrzega, jak nadopiekuńczość rodziców może szkodzić dzieciom:
"Brawo! Gratuluję mądrej postawy rodzicielskiej. Jestem nauczycielem edukacji wczesnoszkolnej od 21 lat i doskonale rozumiem, o czym Pani napisała. Podzielam Pani podejście do kwestii samodzielności dzieci już od najmłodszych lat. Dodam, że to nie tylko dotyczy przedszkola, ponieważ niewypracowane nawyki idą za maluchem do szkoły, a tam dopiero rozgrywa się dramat, kiedy dziecko wróci ze szkoły do domu w kurtce rówieśnika zamiast własnej, bo przecież skąd ma wiedzieć, w czym przyszło do szkoły, jeśli od stóp do głów obsługuje je rodzic czy dziadek. Przykre jest również to, że jeśli zwróci się uwagę rodzicom, to zamiast współpracy, dominują pretensje i brak zrozumienia. Życzę sobie i wszystkim Takich Rodziców, jak Pani".
Nie jest łatwo, ale warto
Kochamy nasze dzieci i chcemy dla nich przecież jak najlepiej, to właśnie dlatego tak trudno nam czasem odpuścić. Chcemy, by były jak najlepiej zaopiekowane. Czasem wydaje nam się, że są zbyt małe, a innym razem to pośpiech nakłania nas do tego, by tak często pomagać i wyręczać nasze dzieci.
Bez względu na to, czy chodzi o samodzielne jedzenie, ubranie się, korzystanie z toalety, nawet maluszki potrafią naprawdę nieźle sobie radzić z tymi czynnościami. Nawet jeśli nam wydaje się, że jest inaczej. Warto pozwalać na ten cenny trening i doskonalenie nowych umiejętności.
Gdy sama mam zapędy do wyręczenia własnych dzieci, powtarzam sobie: "przecież one coraz więcej czasu będą spędzać beze mnie w przedszkolu, w szkole, na podwórku, w życiu". Wymaga to dużo cierpliwości, czasem, często generuje bałagan i chaos, ale warto o tym myśleć jak o inwestycji.
Anielska cierpliwość
Nie powiem, że nie traciłam cierpliwości, gdy sprzątanie po jedzeniu zajmowało więcej czasu niż sam posiłek mojej rocznej córki, ale dziś nawet kropla zupy nie ląduje na bluzce. Byłam zirytowana, gdy mi się spieszyło, a córka chciała samodzielnie zakładać rajstopki i trwało to wieki, ale dziś sama wybierze strój, wyjmie go z szafy i założy. Dziś spokojnie (i dość egoistycznie) mogę powiedzieć, że ten trud się opłacił, bo mam mniej roboty.
To nie tylko umiejętności niezbędne w życiu codziennym, ale i cenny trening motoryczny, którego nasze pociechy powinny mieć jak najwięcej. Zamiast kupować wymyślne zabawki, wystarczy pozwolić na samodzielność. Sprawne rączki, które z powodzeniem zapinają guziki, suwaki, sznurują buty, operują sztućcami, to w przyszłości lepsze chwytanie długopisu. Ale to także pewność siebie i niezależność, której potrzebują nasze dzieci, gdy nie ma nas w pobliżu.
Dzięki treningowi "za przedszkolnych czasów" moja starsza córka umie choćby sama podjąć mądrą decyzję, czy zdjąć kurtkę, czy założyć czapkę, gdy nie ma mnie w pobliżu. I nie jest to takie oczywiste! Jej koledzy (ubierani po zęby przez mamę przez lata), choć dziś mają 10 lat, nie zdejmą czapki, choć jest im za gorąco, a pot cieknie im po czole. Dlaczego? "Bo mama kazała", a sami nie potrafią podjąć "właściwej" decyzji.