Marzę o tym, by moje dziecko potrafiło uczyć się przede wszystkim dla siebie. Nie dla ocen, średniej i czerwonych pasków, nie dla mnie czy nauczycieli. Wydawało mi się, że będzie to znacznie prostsze, tymczasem popełniłam olbrzymi błąd. Chciałam pomóc, a nieświadomie zaczęłam wywierać na córce dodatkową presję.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Nie odrabiam lekcji z moją córką, choć i tych ma niewiele, bo jej szkoła odchodzi od takich praktyk. Za to znacznie większym wyzwaniem jest wpojenie zwyczaju systematycznego uczenia się. Dla dzieci w pierwszych klasach szkoły podstawowej to jeszcze abstrakcja.
Chciałam tylko pomóc
Rozplanowanie nauki do zapowiedzianego sprawdzianu, codzienne powtarzanie wierszyka czy słówek z angielskiego, uważam, że wymaga wsparcia dorosłego. Dla nas punktem wyjścia jest kalendarz, na którym dziecko może zobaczyć, jak mija czas. Córka sama zapisuje, za ile dni musi coś zaliczyć i zakreśla daty, które już minęły. Rozmawiamy o tym, jak rozplanować naukę, na co ma mniej czasu, a na co więcej. Oczywiście znaczenie ma także to, co jest dla niej łatwiejsze do opanowania, a co będzie większym wyzwaniem, a także, ile zajęć ma danego dnia.
Pewnie na ten moment dałaby radę zaliczać klasówki bez tego całego planowania, jednak chciałabym, by już to ćwiczyła, by było łatwiej, gdy w kolejnych klasach zadań i wyzwań do skoordynowania będzie coraz więcej. I o ile ten sposób uczenia się systematyczności świetnie się sprawdza, zauważyłam, że niezwykle łatwo tu o jeden błąd.
Nawet nie zauważyłam
Przyznam szczerze, że początkowo nie zauważyłam, że pomagając planować dziecku naukę, zaczęłam wchodzić trochę w rolę żandarma. Nie dlatego, że kazałam jej codziennie coś powtarzać, ale dlatego, że to ja zaczęłam zakładać, ile moje dziecko potrzebuje czasu, by czegoś się dobrze nauczyć.
W tym roku szkolnym kilkukrotnie córka prosiła mnie, bym odpytała ją z czegoś, czego miała nauczyć się na pamięć. Za każdym razem ją chwaliłam za świetnie wykonaną pracę, ale dodawałam: "akurat masz jeszcze kilka dni, by poćwiczyć i będzie idealnie". Robiłam to oczywiście w dobrej wierze, nie do końca mając świadomość, że przecież te słowa mówią jasno, że moim zdaniem ma być perfekcyjnie, ale jeszcze nie jest. Na szczęście córka sprytnie sprowadziła mnie na ziemię.
Za każdym razem w Librusie niespodziewanie pojawiała się ocena przed terminem zaliczenia. Córka, czując się na siłach, uznając, że zna materiał, zgłaszała się wcześniej do odpowiedzi. Uzyskiwała zaliczenie, ale i spokojną głowę oraz więcej wolnego czasu na kolejne dni. Jestem bardzo z niej dumna i jednocześnie zła na siebie.
Niby wiem, że dążenie do perfekcji to zbędna presja, a mimo to chwaląc, jednocześnie "cisnęłam". Córka jednak udowodniła mi, że nie potrzebuje dodatkowych poprzeczek ustawianych przeze mnie, a w szkole i tak świetnie da sobie radę.
Mam nadzieję, że już nigdy więcej nie będę jej nakłaniała do tego, by sprostała moim oczekiwaniom (a przynajmniej się bardzo postaram). Warto pamiętać, że nie chodzi tylko o oceny, a chwalić też trzeba umieć...