Lekarze, jak co roku o tej porze, przypominają, że czyste powietrze to samo zdrowie. Zamiast kisić dziecko w ciepłym mieszkaniu, nalegają, by wietrzyć pomieszczenia i pozwalać na zabawę na dworze bez względu na aurę. Nasza czytelnika zgadza się z tym, pod warunkiem że jest to robione z głową. Zdaniem Moniki wychowawczynie w przedszkolu jej syna, zamiast pomagać, bardziej szkodziły maluchom. Rodzice nie mieli o niczym pojęcia.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Trafiłam na list jednej z mam przesłany do redakcji, chodziło o niepilnowanie, w jakich ubraniach przedszkolaki wychodzą na dwór. Chciałabym zwrócić uwagę na jeszcze jedną przedszkolną praktykę. My długo nie mogliśmy dojść, dlaczego nasze dzieciaki tak często chorują.
Franek w ubiegłym roku zaczął naukę w przedszkolu. Jego częste choroby tłumaczyłam sobie tym, że to przecież dzieci bardzo izolowane w czasie pandemii, więc teraz ich układ odpornościowy dostaje niezły łomot. Poza tym jesienią dzieci łapią różne infekcje, w końcu w przedszkolu ochoczo wymieniają się ze sobą zarazkami.
Drażniło mnie jednak, że syn praktycznie nie chodzi do przedszkola. Przekraczał jego próg i dosłownie po 3 dniach był ponownie chory. Zaczęłam podejrzewać, że chodzi o coś więcej niż o miks wirusów i bakterii. Dopytywałam syna, jak ubiera się na plac zabaw i czy pani pomaga mu założyć szalik, czy nie marznie podczas zabawy itp.
Znaleźliśmy przyczynę
Nie znaliśmy się z innymi rodzicami i chyba każdy początkowo zakładał, że to kwestia nabierania odporności. W końcu któryś ze zmęczonych rodziców zapytał na naszej grupie, czy dzieci mówiły nam o wietrzeniu sal. Moja pierwsza myśl: no spoko, sale trzeba wietrzyć, to zdrowo.
W przedszkolu jest bardzo ciepło. To placówka nowoczesna z ogrzewaniem podłogowym, Syn nawet narzekał, że jest mu za ciepło w kapciach. Nie zdziwiło mnie to, w domu biega na bosaka po zimnej podłodze. Panie na szczęście pozwalają dzieciom ściągać kapcie. Do sali wysyłam syna w krótkim rękawku, bo w całej placówce jest znacznie cieplej niż u nas w domu. Franek jednak nigdy nie wspominał o wietrzeniu.
Nawiązała się dyskusja między rodzicami, z której wynikało, że panie otwierają okna na oścież, podczas gdy dziećmi bawią się na dywanie. Ten ulokowany jest centralnie pod oknami. Zaczęłam delikatnie dopytywać syna, czy marznie. Przyznał, że taki zimny wiaterek jest bardzo fajny, bo jak biegają z chłopakami, to jest im naprawdę gorąco i czasem mają nawet mokre włosy.
Zażądaliśmy zmiany
Oczami wyobraźni od razu zobaczyłam spocone 3-latki, które leżą na dywanie tuż pod otwartym oknem. Historie opowiadane przez dzieci niestety potwierdzały taką wersję. Jako rodzice zażądaliśmy wyjaśnień. Tłumaczenie pań było absurdalne: 'świeże powietrze nie zaszkodzi dzieciom'. Może i tak, ale trzeba to robić z głową!
Ustaliliśmy, że sale mają być intensywnie wietrzone jedynie, gdy w sali nie ma przedszkolaków. Zgodziliśmy się na lekko uchylone okna podczas posiłku (stoliki są daleko od okien).
Nie sądzę, by to był przypadek, ale dzieci nagle zaczęły jakoś mniej chorować. Tak więc, jeśli wasze dzieci często łapią infekcje, koniecznie dopytajcie, czy wychowawczynie przypadkiem nie przesadzają z otwieraniem okien. Przedszkolaki mogą nawet nie mieć świadomości, że to kiepski pomysł".