
Zagracona klatka schodowa
"Mieszkam na małym zamkniętym osiedlu, gdzie właściwie wszyscy mieszkańcy się znają choćby z widzenia. W mojej klatce ostatnio z mieszkania na 3. piętrze wyprowadziła się jedna rodzina i na jej miejsce wprowadziła się para z małym dzieckiem, wyglądającym na mniej więcej roczne. Pracuję w domu zdalnie przy komputerze, więc praktycznie całe dnie spędzam w mieszkaniu i jestem świadkiem wielu różnych sytuacji, które dotyczą sąsiadów" – zaczyna swój list nasza czytelniczka Edyta.
"Mieszkańcy często zwracają uwagę na to, że na klatce stoją różne pojazdy: od wózków dziecięcych, przez rowery, aż do sanek (w sezonie zimowym). Mnie to w sumie zupełnie nie przeszkadzało do tej pory, bo sama mam już duże dzieci i nie zostawiamy nigdy wózków czy rowerów na klatce. Korytarz między wejściem do bloku a schodami (które są wąskie i do tego kręte) jest dość mały, a jeszcze postawione w nim wózki czy inne sprzęty dodatkowo blokują przestrzeń".
Oferowana pomoc sąsiedzka
Kobieta przyznaje, że na problem zwrócili jej uwagę starsi sąsiedzi: "Parę razy starsze sąsiadki mówiły, że ciężko im przejść z zakupami w wózeczkach z powodu zagracenia. Mojemu mężowi parę razy wysypały się na klatce worki ze śmieciami, bo nie mógł swobodnie przejść korytarzem. Wywiesiliśmy kartkę z prośbą o zabranie sprzętów i poskutkowało to tym, że przynajmniej rowerzyści zostawiają swój sprzęt na stojaku przed blokiem.
Kobieta, która zostawia wózek – zawsze tłumaczy się tym, że w ciągu dnia sama jest z dzieckiem i nie ma jak po wózek wrócić. Z dzieckiem nie daje rady się zabrać, co doskonale rozumiem. Zaproponowałam, że skoro pracuję z domu, mogę jej pomagać, jeśli tylko zapuka do moich drzwi i poprosi o pomoc. Nic to niestety nie zmieniło i wózek nadal blokuje połowę klatki schodowej, a ona nawet raz nie przyszła poprosić o pomoc.
Gdy moje dzieci były małe, sama nigdy nie zostawiałam na długo wózka na klatce, bo miałam poczucie, że może komuś przeszkadzać przy tak wąskim przejściu. Prosiłam o pomoc sąsiadów, po powrocie z pracy zabierał go czasami mąż. Ludzie noszą tamtędy zakupy, idą czasem większą grupą, z dziećmi, zwierzętami. Ostatnio była nawet sytuacja, która sprawiła, że utwierdziłam się w moim przekonaniu".
Blokada dla karetki
Czytelniczka opowiada: "Do jednego ze starszych sąsiadów przyjechała karetka i ratownicy zdecydowali o transporcie do szpitala. Zanim weszli z noszami do budynku, minęło dobre 10 minut, bo najpierw trzeba było poprzestawiać wózek i hulajnogi, które mieszkańcy bloku zostawili na klatce. Ile sprawniej można by było zawieźć sąsiada do szpitala, gdyby tych przedmiotów tam nie było.
Rozumiem, że nie każdy ma możliwość wnosić samodzielnie wózek na 3. piętro (nie mamy windy). Ci sąsiedzi jednak w ogóle nie reagują na moje prośby, a sytuacja z karetką również nie zmieniła ich postępowania. Jestem coraz bliżej decyzji, żeby zainterweniować w spółdzielni, która zajmuje się blokiem. Jeśli to nic nie da, pewnie skończy się na wezwaniu policji, bo przecież to aż niebezpieczne, żeby wózek blokował przejście na klatce schodowej.
Przepisy bezpieczeństwa mówią o drożnej drodze ewakuacji np. w przypadku pożaru. Myślę, że jeśli inne sposoby nie pomogą, trzeba będzie egzekwować zabieranie wózka groźbą mandatu. Sama jestem mamą i nie pochwalam takich rozwiązań konfliktów, ale do tych ludzi żadne prośby nie docierają" – kończy list zrezygnowana czytelniczka.