Życie w Polsce nie należy do najłatwiejszych – wiedzą to szczególnie kobiety, matki. Kiedy zostają same z chorymi, niepełnosprawnymi dziećmi, bo ojciec "nie daje już rady", otwiera mi się w kieszeni nóż. Sama w czasie ciąży od lekarki usłyszałam: "Ojcowie zostawiają niepełnosprawne dzieci jeszcze przed porodem".
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Zawsze byłam osobą bardzo empatyczną, życzliwą i otwartą na to, że ktoś może mieć inną opinię na jakiś temat. Nauczono mnie w domu, że narzucanie innym swoich racji jest złe, bo mamy wolność słowa i wyboru. Tak, jak staram się nie wtrącać w wychowanie dzieci znajomych czy rodziny, tak samo nie jestem raczej fanką narzucania komuś (a czasem nawet dzielenia się z innymi) poglądami w sprawach religii czy polityki.
Są jednak pewne kwestie, które doprowadzają mnie do szewskiej pasji i czasem ciężko mi nie podzielić się opinią w danym temacie. Odkąd zostałam mamą, zwykle są to sprawy dotyczące rodzicielstwa, bycia matką i kobietą, stosunku społecznego do kobiet i matek. Ostatnio sporo się mówi o naszej pozycji w Polsce ze względu na zbliżające się wybory i pomyślałam, że to dobry moment, żeby podzielić się pewnym spostrzeżeniem dotyczącym kobiet i matek.
Podobno, według wypowiedzi Joanny Scheuring-Wielgus, aż 8 na 10 ojców zostawia niepełnosprawne dzieci z matkami. To twierdzenie nie zostało podparte źródłami i organizacja factcheckingowa Demagog uznała je za nieweryfikowalne. Jestem jednak w stanie w nie uwierzyć. Większość niepełnosprawnych dzieci, które znam, jest wychowywanych przez samotne matki. Zmęczone, styrane, często zrezygnowane.
Zostają same z "problemem"
Kiedy sama byłam w drugiej ciąży, badania prenatalne nie wyszły w 100-procentach prawidłowo. Dla pewności zrobiłam więc wiele innych, płatnych badań i dostałam od cudownej ginekolożki wsparcie i pomoc przy diagnostyce w przyszpitalnych poradniach. To był ogromny stres, razem z partnerem nie do końca radziliśmy sobie z tymi wszystkimi emocjami, ale staraliśmy się wspierać się i być ze sobą blisko. Rozmawialiśmy, przetrwaliśmy.
Po kilku miesiącach urodziłam zdrowe dziecko, które dziś już jest dumnym z siebie przedszkolakiem. Nie o tym jest jednak ten artykuł. Podczas jednej z wizyt w gabinecie usłyszałam od lekarki prowadzącej ciążę dwa zdania, które mnie zmroziły. "Wie pani, kiedy wady się potwierdzają, mało która ciężarna jedzie do porodu w towarzystwie męża lub partnera. Zostają z tym same, często jeszcze w czasie ciąży".
Byłam oszołomiona. Nie spotkało mnie to, ale poczułam ogromną wściekłość. Właściwie na wszystkich facetów, choć wiem, że generalizowałam i traktowałam to może zbyt osobiście. Nie rozumiałam tego i nie rozumiem. Jak można być takim okropnym człowiekiem, żeby przestraszyć się choroby lub niepełnosprawności dziecka, które się spłodziło? Albo inaczej: przestraszyć się można, ale jak można tak lekko zostawić to i udać, że nie jest się odpowiedzialnym? Jak można uciekać, aż się kurzy?
Bycie tchórzem
Równie dobrze obok można postawić faceta, który zostawia kobietę, bo dowiaduje się o ciąży i nie jest na to gotowy. Dorosły człowiek staje po prostu na wysokości zadania i bierze odpowiedzialność za swoje czyny. Wydaje wam się to zupełnie inną sytuacją? Mnie nie do końca – to tchórzostwo, żenujący brak brania odpowiedzialności za coś, za co się ją przecież posiada.
Nadal ciężko mi to zrozumieć, choć te słowa od lekarki usłyszałam już kilka lat temu. Co jest z wami, faceci? Dlaczego kobiety, które w tym, kraju mają w tak wielu kwestiach pod górkę, okazują się silniejsze i stają na wysokości zadania, a wy sp@#$# gdzie pieprz rośnie?
Napawa mnie to smutkiem, złością, zażenowaniem. I gdy o tym myślę, przestaję być empatyczna, życzliwa i starająca się zrozumieć racje kogoś, kto ma inne poglądy od moich. To po prostu zwykłe tchórzostwo, żeby nie napisać gorzej.