Wychowanie dziecka to niełatwa sztuka, wie o tym chyba każda mama. Sprawy potrafią się jeszcze bardziej skomplikować, jeśli każde z rodziców na dany temat ma zupełnie odmienne zdanie. Czasem nie tak łatwo wypracować jakiś kompromis. Z taką różnicą zdań mierzy się właśnie Justyna.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Jestem mamą 8-letniej Uli, która po wakacjach zacznie 2 klasę szkoły podstawowej. Zdaniem mojego męża od września powinna już samodzielnie zacząć chodzić do szkoły, a także sama z niej wracać. Mnie jednak ten pomysł absolutnie nie przekonuje.
To już pora?
Zdaniem męża to najwyższy czas, by córka była bardziej samodzielna. Uważa, że powinna częściej sama chodzić do sklepu, zostawać w domu, a także mówi, że powinniśmy przestać ją odprowadzać do szkoły. Jego główny argument jest taki, że my już od pierwszej klasy chodziliśmy sami. Sami także z niej wracaliśmy z kluczem na szyi.
Jest w tym wiele prawdy. Jednak ja mieszkałam w małej i spokojnej miejscowości, gdzie sąsiadem nazywa się ludzi mieszkających 3 przecznice dalej. Po drodze do szkoły spotykałam samych znajomych ludzi, a i po ulicach jeździło niewiele samochodów. Nie miałam też wyboru, nie miał kto mnie zaprowadzać.
Choć dumnie kroczyłam po chodniku z plecakiem, do dziś pamiętam ten lęk przy przechodzeniu przez ulicę. Choć dałam radę, to zdecydowanie nie byłam gotowa na taką samodzielność. Znacznie lepiej czułam się, chodząc do pobliskiego sklepu, który prowadzili zaprzyjaźnieni sąsiedzi. Mój mąż z kolei mieszkał w dużym mieście, ale nawet nie musiał przechodzić przez ulicę, by wejść do budynku szkoły.
'Kiedyś tak było i żyjemy' – nienawidzę tego stwierdzenia, którym mój mąż nieustannie się zasłania. W kwestii bardzo wielu tematów myślę, że nasi rodzice wcale nie byli odważniejsi od nas, tylko mieli znacznie mniejszą świadomość na temat czyhających zagrożeń. Oczywiście dbali o nas i nas kochali, ale czasy były inne.
Nikt inny nie puszcza dziecka
Nasza córka, by samodzielnie dotrzeć do szkoły, musi przejść przez trzy ulice. I choć nieźle sobie z tym radzi, to czasem bywa zamyślona (mocno mnie to martwi). Jednak największy problem nam z kierowcami. Wiem, jak jeżdżą po okolicy i sama nie raz znalazłam się w niebezpiecznej sytuacji. Dzieci mają mniej świadomości i refleksu, by właściwie zareagować. Uważam, że skoro mam taką możliwość, spokojnie mogę odprowadzać i odbierać córkę do momentu, aż sama poczuje, że czuje się pewnie i tego chce.
Praktycznie wszystkie dzieci z klasy córki są odprowadzane przez członków rodziny. Ci rodzice, z którymi rozmawiałam, na razie nie zamierzają nic zmieniać w tym temacie. Córka także nie garnie się do tego pomysłu. To jednak nie przekonuje męża, on upiera się przy swoim. Mówi, że histeryzuję i w taki sposób to wychowam bezradną gapę. Przekonuje, że wystarczy, że kupimy córce smartwatch i będę spokojniejsza.
Moim zdaniem zmuszanie dziecka do samodzielności (zwłaszcza przez rzut na głęboką wodę) wcale nie jest takie dobre. A żadna elektronika przecież nie uchroni córki przed niebezpiecznymi sytuacjami".
Jak u was wyglądały pierwsze samodzielne wyjścia do szkoły?