Gdy gdziekolwiek w sieci pojawia się fotka malucha prowadzonego na smyczy przez opiekuna, rozpoczyna się gorąca dyskusja, jak tak można traktować dziecko. Zwolennicy twierdzą, że to dla bezpieczeństwa. Z kolei przeciwnicy upierają się, że to ogranicza i upokarza, a oni nigdy tego nie zrobiliby własnemu dziecku. Wielu nie do końca świadomie ostatecznie jednak zakłada własnemu dziecku niewidzialną smycz.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Kiedyś było mniej zagrożeń, a może to nasi rodzice mieli mniej świadomości na ich temat? Jedno jest pewne, nam znacznie trudniej wypuścić dziecko spod swoich skrzydeł: pozwolić, by samo poszło do szkoły i sklepu, czy też wyszło z kolegami na podwórko.
Nie ulega wątpliwości, że każdemu z nas zależy na bezpieczeństwie własnego dziecka. Jednak jak pozwolić dziecku na samodzielność, ale taka prawdziwą? Dla mnie jako matki nie jest to łatwe, bo świadomość zagrożeń i obawy często są silniejsze niż chęć zaufania dziecku. W końcu przecież to nadal moje kochane maleństwo. Jeszcze do niedawna myślałam, że dzięki technologii będę miała nieco ułatwione zadanie i będzie ona moim sprzymierzeńcem. Myliłam się.
W imię bezpieczeństwa
Regularnie od roku w naszym domu przewija się temat smartwatcha. Wydaje się to być najlepszym rozwiązaniem, jeśli nie chcę, by biegała po podwórku z telefonem. Zawsze mogę sprawdzić, gdzie jest na GPS lub zadzwonić, by już wracała do domu. Ale moment, czy przypadkiem nie brzmi to jak... smycz, tyle że wirtualna?
Po głębszym zastanowieniu doszłam do wniosku, że to beznadziejny pomysł. Tak samo jak telefon. Dlaczego? Po pierwsze jako mama nie jestem jeszcze pewna, jak będzie się zachowywać na podwórku, bez opieki. Jest mądrą dziewczynką, ale dopiero kończy drugą klasę, czy będzie rozważna? Dzieci jednak zachowują się inaczej, gdy nie ma dorosłych w pobliżu. Znając moją nadopiekuńczość, siedziałabym w aplikacji i nieustannie sprawdzała: gdzie ona jest?
A przecież chodzi o lokalizację pociechy w nagłym wypadku, a nie o nieustanne śledzenie własnego dziecka. Niestety, dopóki nie nabiorę pewności co do jej kompetencji, mój niepokój może doprowadzić do bardzo niebezpiecznej sytuacji, czyli nieustannej kontroli.
Niby sama, ale z mamą
Rozmawiam z różnymi rodzicami i wiem, że dla wszystkich te pierwsze samodzielne wyjścia są niezwykle trudne. To właśnie dlatego dorosłym tak trudno powstrzymać się przed ciągłym kontrolowaniem swojej pociechy. Ktoś się chwali, że jego córka już sama wychodzi z domu, a podczas naszej 15-minutowej rozmowy odbiera 4 połączenia od dziecka. Głównie to negocjacje, co do miejsca, w którym dziecko obędzie się znajdować. Ktoś inny ma odpaloną mapę, na którą ciągle zerka. A ja się zastanawiam, czy to nadal samodzielność?
Po drugie, niezwykle łatwo przyzwyczaić dziecko do tego, że mama będzie dalej myślała o wszystkim. Można biegać, ile chce, a mama zadzwoni, jak będzie czas do domu. Nie trzeba myśleć, która godzina, czy mam coś jeszcze do zrobienia, bo mama przypomni. A jak zapomni czegoś z domu, to wystarczy wiadomość do mamy. Gdzie ta samodzielność? W takim układzie myślę, że zwyczajnie nie ma na nią miejsca.
Metoda małych kroków
Postanowiliśmy, że u nas w domu zastosujemy metodę, jaką stosowali wobec nas nasi rodzice. Klasyczny tarczowy zegarek na rękę, bez żadnych bajerów i umawiamy się, gdzie córka ma być, a także o której dokładnie ma wrócić.
Jeśli wywiązuje się z umowy, wydłużamy czas i obszar, na którym może się bawić. Szczerze mówiąc, nie stoję cały czas w oknie (choć czasem zerknę ;) ). Na razie idzie nam całkiem nieźle. Nam, bo każda z nas ma pracę do wykonania. Ona z samokontroli, a ja z zaufania.
Nie brakuje rozmów o zagrożeniach, o obcych czy o niebezpiecznych zabawach. O tym, że inne dzieci może mogą więcej, ale one zasady ustalają z własnymi rodzicami. Smartwatch i telefon pewnie wcześniej czy później się pojawią. To nieuniknione w dzisiejszych czasach, ale wierzę, że nie będą smyczą. Nie będzie takiej potrzeby, bo do tego czasu córka wyrobi odpowiednie kompetencje, a ja oswoję się z myślą, że jest już duża i mogę jej ufać.
Smartwatche i telefony pozwalają zlokalizować dziecko, dając nam złudne poczucie, że czuwamy nad bezpieczeństwem naszej pociechy. Ale co z nauką samodzielności? Planujesz zakup smartwatcha lub telefonu dla dziecka? Zastanów się, jaka jest twoja motywacja. Bo jeśli chcesz zrobić to tylko po to, by wiedzieć, gdzie jest dziecko, to pomyśl, czy przypadkiem nie zafundujesz niewidzialnej smyczy zarówno dziecku, jak i sobie...
Jak u was wyglądają pierwsze samodzielne wyjścia? Pełna kontrola, duża doza zaufania, a może metoda małych kroków?