Sierpniowe popołudnie, popularna smażalnia ryb w Gdańsku. Tłumy turystów, przy stoliku obok dwie rodziny. Czterech dorosłych i kilkoro dzieci, w tym nastolatka. Dziewczynka ewidentnie nie ma ochoty spędzać czasu z bliskimi, rozgrzebuje jedzenie, siedzi wpatrzona w ekran telefonu. Jej mama zaczyna tracić cierpliwość.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
To ten moment w ciągu dnia, kiedy większość turystów w nadmorskich kurortach robi przerwę w plażowaniu. Okoliczne knajpki i smażalnie pękają w szwach, przy drzwiach ustawiają się kolejki. Mam szczęście, siadam z rodziną przy ostatnim wolnym stoliku.
Przy stole obok – oddalonym od naszego może o metr – siedzi większa grupa, dwie rodziny. Prawie wszyscy mają przed sobą talerze, tylko ta jedna nastolatka wciąż czeka. W jednej ręce trzyma szklankę z lemoniadą, w drugiej telefon. Wpatrzona w ekran nie reaguje, kiedy mama po raz kolejny prosi, by odłożyła smartfon.
Walka emocji
– Chcesz coś ode mnie? Kotlet? – pyta matka. Wydaje się coraz bardziej zniecierpliwiona. Próbuje podtrzymywać rozmowę z innymi osobami przy stole, jednocześnie karmiąc siedzącego obok kilkulatka i próbując dotrzeć do naburmuszonej córki.
– Mamo, przestań. Mam ręce, jak będę chciała, to coś wezmę – odpowiada poirytowana nastolatka. – Mogę już stąd iść? – dodaje. Tym razem to matka odpowiada jej milczeniem. Przychodzi kelnerka, stawia przed dziewczynką talerz i przeprasza za opóźnienie. Ja wciąż czekam, więc – chcąc nie chcąc – kątem oka obserwuję rozwój sytuacji. Wcale nie dlatego, że jestem redaktorką serwisu parentingowego. ;-)
Nastolatka odkłada telefon, zaczyna widelcem rozgrzebywać rybę i frytki.
– Jak to zjem, to będę mogła już iść? – pyta mamy. – Jak to zjesz, to pewnie wszyscy już pójdziemy – odpowiada kobieta. – Nie chcę tu siedzieć, chcę stąd iść – nie daje za wygraną dziewczynka, cały czas wpatrując się w tę jedną bardzo interesującą frytkę, tak różną od pozostałych. – Rób, co chcesz, tylko daj mi już spokój. Już mam dość twoich fochów, znowu musisz wymyślać – wybucha matka.
Dziewczynka odsuwa talerz, nie biorąc do ust nawet kęsa. Znów zaczyna wpatrywać się w telefon, dopijając przy tym resztki lemoniady. Nie odpowiada mamie, ale też nie odchodzi od stołu. Od tej sceny odrywa mnie kelnerka z moimi własnymi bardzo interesującymi frytkami.
To tylko przykład, podobne scenki rozgrywają się wszędzie tam, gdzie rodzice próbują przetrwać hormonalne burze swoich nastoletnich dzieci. Rozumiem, że mama tej dziewczynki mogła stracić cierpliwość. Rozumiem, że mogło być jej wstyd, mogła czuć się niezręcznie – ba, sama czułam się niezręcznie, obserwując to wszystko z boku. Jednak rozumiem też tę nastolatkę.
Dobrze pamiętam podobne sytuacje z własnego życia. Byłam jednak dużo bardziej teatralna. Po podobnych słowach mojej mamy zapewne ze łzami w oczach wstałabym od stołu, głośno odsuwając przy tym krzesło, wzdychając jeszcze głośniej – coby nadać więcej dramatyzmu.
To nie wina dziecka, to wina mózgu!
Huśtawki nastroju, wybuchy złości czy nastoletnie "fochy" to nie złośliwość i próba uprzykrzenia życia rodzicom. Tego typu zachowania wynikają z braku równowagi hormonalnej i neurohormonalnej. Układ limbiczny odpowiedzialny za emocje i impulsywne zachowania dopiero się kształtuje, przez co z perspektywy dorosłych reakcje nastolatków mogą być nieadekwatne do sytuacji.
Jak tłumaczy neurobiolożka dr Ilona Kotlewska w rozmowie z PAP: "Nastolatek przechodzi z bycia kontrolowanym i targanym emocjami do momentu, w którym kontrolę przejmą płaty czołowe, a właściwie kora przedczołowa, czyli ta wysunięta najbardziej do przodu część naszego mózgu. Jej rozwój trwa u człowieka do wczesnej dorosłości, nawet do 25. roku życia, stopniowo to ona przejmuje kontrolę i zawiaduje naszymi decyzjami i naszym myśleniem (...).
Dopiero u adolescentów powoli stabilizują się poziomy neuroprzekaźników, ale czasami jest ich za mało i trzeba produkować ich więcej, a czasami jest ich za dużo i wtedy trzeba obciąć ich produkcję. To sprawia, że człowiek się chwieje i, mówiąc obrazowo, z wysokich gór spada w doliny".
Pozostaje mi życzyć cierpliwości. I rodzicom, i nastolatkom. I może wierzyć, że kora przedczołowa rozwinie się nieco szybciej niż w 25. roku życia.