Zazwyczaj do redakcji przychodzą wiadomości od mam, tym razem to wychowawczyni kolonijna postanowiła zabrać głos i wyjaśnić rodzicom jedną rzecz. Ma dość ciągłych roszczeń i pretensji dotyczących kieszonkowego swoich podopiecznych.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Od lat jestem wychowawczynią na wyjazdach kolonijnych i naprawdę robię to nie dla 'ekstra kasy', a dlatego, bo lubię pracować z dziećmi. Zauważam jednak, że z roku na rok rodzice stają się coraz bardziej roszczeniowi, oczekując, że 'skoro płacą to mogą wymagać'. Pragę przypomnieć, że ani ja, ani żaden inny wychowawca, nie jesteśmy prywatnymi niańkami wynajętymi do indywidualnej opieki nad waszym dzieckiem!
Realizujemy program, organizujemy atrakcje i przede wszystkim czuwamy nad bezpieczeństwem wszystkich podopiecznych. Oczywiście indywidualne podejście jest konieczne, jednak nie oznacza to, że będę któregoś dziecka doglądać bardziej niż innych.
Kasa to duży problem
Wyzwaniem są przede wszystkim najmłodsze dzieci, które na kolonie jadą po raz pierwszy. Nie brakuje silnych emocji, dzieci rozłąkę z rodzicami znoszą różnie. Do tego dochodzi cała masa odpowiedzialności, do której często nie są przyzwyczajone. Pilnowanie mycia zębów, wieczornej kąpieli czy zmieniania ubrań – dla wielu z nich to nowość. Wspieramy je, ale także pozwalamy się im tego wszystkiego uczyć.
Dużym wyzwaniem jest także dysponowanie budżetem. Wyjazd na kolonie to zazwyczaj pierwszy moment, gdy dzieci dostają do ręki tak dużą gotówkę. 7-, 8-latek, który co najwyżej kupował sam bułki w osiedlowym sklepie, nagle otrzymuje 400-500 zł i może kupić to, na co ma ochotę. Wraz z innymi wychowawcami zauważamy, że rodzice niestety nie przygotowują na to swoich pociech. Efekt? W zakupowym szale dzieci wydają wszystko na kolorowych straganach w pierwsze dwa dni.
Moim zdaniem dysponowanie budżetem na wakacjach to także ważna lekcja, którą każde dziecko musi przejść, nawet jeśli to oznacza, że po dwóch dniach szaleństw odkryje, że nie zje lodów już do końca wyjazdu. Wręczanie pieniędzy dziecku obarczone jest takim ryzykiem. Zawsze było. W końcu nie ma rodziców, którzy mogliby czegoś zakazać. I tu pojawia się problem.
Tego trzeba nauczyć
Wkraczają rodzice, którzy żądają, by przechować dziecku pieniądze, by nie zgubiło. By wypłacać kieszonkowe każdego dnia, by starczyło do końca oraz by kontrolować, by dziecko 'nie kupowało głupot'.
Owszem, mogę w depozycie przechować większą kwotę i wypłacać ją na raty i tyle. Tylko proszę Państwa, ja mam w grupie ponad 10 dzieci i nie wyobrażam sobie być bankomatem na zawołanie dla każdego z nich czy też biegać za każdym po straganach i sprawdzać, co kupują i za ile. To nie moja rola! To jest lekcja, którą powinni odrobić rodzice na długo przed puszczeniem dziecka na wyjazd.
Mam serdecznie dość słuchania, że pozwoliłam Kasi czy Jasiowi kupić takie i takie badziewie. To Państwo mają jakieś zasady w domu i proszę je wpoić dziecku. Poćwiczyć zarządzanie większym budżetem. Wyjaśnić, jak planować i kontrolować wydatki. Jak przechowywać pieniądze i ich pilnować, zarówno idąc na zakupy, jak i w pokoju. Warto omówić, co Państwa zdaniem jest bublem, którego nie warto kupować, bo ja nie muszę (i nie chcę!) znać standardów każdego z rodziców.
Jeśli i dziecko, i Państwo odrobicie tę lekcję w domu, to jest szansa, że wasza pociecha sobie poradzi. Jednak trzeba pamiętać, że kolorowe stragany i inne dzieci wydające pieniądze mają olbrzymi wpływ. Ja mogę przypomnieć im, by mądrze wydawały pieniądze i tyle".