Dyżury wakacyjne w przedszkolu budzą w rodzicach sporo emocji. W związku z tym, jak się odbywają w publicznych placówkach, wielu rodziców ma wyrzuty sumienia, że musi zostawiać dzieci w całkowicie obcych miejscach i z paniami, których maluchy nie znają. Napisała do nas Asia, mama dzieci w wieku przedszkolnym, która uważa to za problematyczne. Kobieta jest zdania, że spokój jej dzieciom zabiera się kosztem urlopu nauczycielek.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Za chwilę rozpoczną się wakacje i wszyscy się z nich cieszą, tylko ja ubolewam. Jestem mamą dwójki przedszkolaków, które wychowuję samodzielnie. Pracuję też na etacie, więc moje dzieci spędzają codziennie czas w placówce w godzinach 8:00-16:00, łącznie z wakacjami. Nasza przerwa trwa tylko tyle, co i mój urlop wypoczynkowy, czyli zazwyczaj 2 tygodnie. Moje dzieci chodzą do miejskiego publicznego przedszkola, co jest dość istotne w kwestiach, o których chcę powiedzieć" – napisała do nas Asia, mama dwójki przedszkolaków.
Kobieta przyznaje, że uważa przedszkolne dyżury wakacyjne za zło konieczne, bo zazwyczaj wygląda to tak, ze dziecko zaprowadza się do innej niż zwykle placówki, w całkowicie obce otoczenie: "Wcześniej w wakacje zawsze było tak, że wszystkie przedszkola w mieście miały po 2 tygodnie dyżuru. Wtedy trzeba było zapisać dziecko i zaprowadzać je do różnych przedszkoli po kolei. Maluchy nie znały najczęściej tam pań, sal, korytarzy i czuły się zagubione".
W pandemii było przyjaźniej
"Przez ostatnie 2 lata pandemii przedszkola miały dyżury tylko w swoich własnych placówkach i na takie wakacyjne rozwiązanie załapały się moje dzieci: przychodziły do przedszkola, które znały, i do pań, z którymi czuły się bezpiecznie. W tym roku znowu wraca poprzedni system z 2 tygodniami dla każdej placówki. Dzięki temu więcej pracowników przedszkola pewnie ma wolne, co w sumie rozumiem, bo np. panie pracujące jako pomoce wreszcie będą miały możliwość dłuższego urlopu po całym roku szkolnym".
Asia pisze o tym, że nie rozumie, dlaczego rezygnuje się z pandemicznego rozwiązania: "Nie wiem jednak, dlaczego wracamy do starego rozwiązania z dyżurami, skoro te pandemiczne były bardziej przyjazne dla dzieci. Rozumiem, że przepisy są takie, że nauczyciele przedszkolni mają prawo do urlopu. Ale dlaczego to są aż 2 miesiące wolnego, skoro ja jako pracownik etatowy mam tych wolnych dni tylko 2 tygodnie?".
Nauczyciele bezpodstawnie mają tyle urlopu?
Nasza czytelniczka jest zła, bo uważa, że nauczyciele mają urlopy kosztem jej dzieci. Gdyby poprzednie rozwiązanie z dyżurami pozostało, jej dzieci miałyby opiekę we własnej placówce, ale panie nauczycielki musiałyby pracować przez wakacje: "Uważam, że to niesprawiedliwe, szczególnie że te panie pracujące w przedszkolach również mają dzieci i wiedzą, jak sytuacja z dyżurami wygląda.
Z mojej obserwacji żadna znana mi nauczycielka przedszkolna nie zaprowadza swoich dzieci na przedszkolne dyżury w wakacje. Nawet nie dlatego, że ma wolne i siedzi w domu, więc może się nimi zająć. Rozmawiałam z kilkoma znajomymi, które pracują w przedszkolach i one same przyznały, że te wakacyjne dyżury w różnych placówkach to 'kołchoz', 'przechowalnia' i nie chciałyby oddawać tam dzieci, jeśli nie muszą.
To wszystko brzmi dla mnie kuriozalnie. Rodzice pracujący na etacie, jak nie chcą dziecka puszczać w obce miejsce, to muszą kombinować z nianiami, opieką dziadków, półkoloniami i wieloma innymi rozwiązaniami, na które nie każdego stać... Te wakacyjne rozwiązania w przedszkolach są problematyczne" – kończy swój list mama przedszkolaków. A wy co sądzicie o wakacyjnych dyżurach? Zaprowadzacie na nie dzieci? A może wasze maluchy uczęszczają tylko do prywatnych placówek, które są czynne mimo wakacji?