Strach jest zaraźliwy. Psycholog radzi: zanim zaczniesz tłumaczyć dziecku świat, przepracuj swoje lęki
Karolina Pałys
13 września 2019, 10:59·6 minut czytania
Publikacja artykułu: 13 września 2019, 10:59
Wrzątek parzy. Nóż jest ostry. Z drabinek można spaść - dla rodziców te oczywiste oczywistości nabierają zupełnie innego wymiaru. Przecież wystarczy chwila nieuwagi żeby ciekawski maluch zaczął na własnej skórze sprawdzać działanie praw fizyki. Chwila nieuwagi może też dzielić nas od tragicznego finału takiego eksperymentu. A że świat roi się od niebezpieczeństw, nie pozostaje nic innego, jak tylko… No właśnie, co?
Reklama.
Budowanie klatki, nawet ze szczerego złota, nie jest żadnym rozwiązaniem. Musimy pogodzić się z myślą, że dzieci będą uczyć się samodzielności na własną rękę. Naszym zadaniem jest sprawić, aby ta nauka przebiegała w jak najbardziej bezpiecznych warunkach. Tylko i aż, chciałoby się powiedzieć, bo tłumaczenie świata małemu człowiekowi łatwe jest tylko w teorii, zwłaszcza, jeśli nas samych świat ten czasami mocno przeraża.
O tym, jak odpowiedzialnie i skutecznie podejść do rozmowy o zagrożeniach znajdujących się w najbliższym otoczeniu dziecka, rozmawiamy z Katarzyną Kucewicz - psycholożką, pedagożką i psychoterapeutką, współtwórczynią Ośrodka Psychoterapii i Coachingu INNER GARDEN oraz współautorką kilku poradników, między innymi „Rodzina po ludzku. Jak być niezłym rodzicem.”
Jak zdefiniować "niebezpieczeństwo"? Czy pytając rodziców o to, co w ich rozumieniu jest sytuacją niebezpieczną dla dziecka, otrzymuje pani różne odpowiedzi?
Czasami rodzice główkują jak powiedzieć dziecku co to jest niebezpieczeństwo, dlatego że sami mają trudność z dokładnym zdefiniowaniem tego słowa. Z mojej perspektywy psychologa, niebezpieczeństwem nazwiemy sytuację w której zdrowie i życie dziecka może być zagrożone na skutek nieprzewidzianych okoliczności i braku wyobraźni.
Moim zdaniem to właśnie brak wyobraźni najczęściej wywołuje sytuacje niebezpieczne. Zauważam w swojej pracy, że rodzice dzielą się na trzy grupy. Jedni myślą o niebezpieczeństwach racjonalnie, drudzy lękowo, a trzeci lekkomyślnie.
Ci racjonalni potrafią w sposób logiczny, analityczny i zrównoważony podchodzić do niebezpieczeństwa. Widząc przykładowo drabinkę do wspinania się pozwolą dziecku się wdrapać, a sami z oddali będą obserwować, bez ingerencji.
Rodzice lękowi będą cały czas krzyczeć żeby dziecko zeszło, bo zrobi sobie krzywdę. Rodzice lekkomyślni odwrócą wzrok, zajmą się sprawdzaniem maila w telefonie, zamiast kontrolowania tego co się dzieje. Czyli proszę zobaczyć, mamy jedną dość zagrażającą sytuację i trzy całkiem odmienne reakcje.
Czy rodzice częściej sytuacje niebezpieczne wyolbrzymiają czy raczej bagatelizują?
To trudne pytanie, bo rodzice są bardzo różni. Zauważam, że większość ma fiksacje i lęki na jednym tle i trochę równocześnie potrafi bagatelizować inne sytuacje.
Na przykład jeśli matka boi się bardzo psów to ma w sobie strach, że nagle do dziecka podbiegnie pies i pogryzie, ale już w innych sytuacjach może być bardziej spokojna, otwarta, nie taka spięta, bo sama się nie obawia więc i o dziecko się nie martwi. Lęki rodziców o dziecko wynikają z ich wyobrażeń, z tego, czego sami się boją, na co się sami nakręcają, jakie mają doświadczenia z własnego dzieciństwa, przeszłości.
Ogromną rolę odgrywają też media. Kiedy słyszymy, że dziecko zachłysnęło się wodą, stajemy się uważni na wodę; na wieść o wypadku na placu zabaw - zaczynamy omijać plac zabaw szerokim łukiem. Czasami aż do przesady działa nam wyobraźnia. Ostatnio, na przykład, co jakiś czas słyszę takie sformułowania, że rodzice nie chcą zapisywać dzieci na lekcje śpiewu, bo te często prowadzone są przez pedofilów. To kompletna bzdura, ale śledząc media można sobie złożyć fakty w zniekształconą całość.
Strach o dziecko trzeba w sobie w końcu przełamać, aby nauczyć malucha samodzielności. Jak zwalczyć sobie chęć nieustannego prowadzenia dzieci za rączkę?
Rodzice często nie potrafią oddzielić swojego lęku od lęku dziecka, nie potrafią wytrzymać tego, że dziecko eksplorując świat musi się parę razy przewrócić, zedrzeć kolana, rozpłakać. W taki sposób uczymy się żyć, radzić sobie z trudnościami. Ale są rodzice których to przerasta, którzy źle interpretują to co widzą, często przez pryzmat własnych doświadczeń.
Pamiętam mamę, która sama była ofiarą szykan rówieśników w podstawówce. Gdy jej dziecko rozpłakało się na koloniach uznała, że pewnie chłopiec jest w stanie skrajnej depresji, bo się z niego wszyscy śmieją - tak, jak kiedyś z niej. I pojechała po tego syna przez pół Polski.
Do czego doprowadza taka postawa? Wychowuje się osobę, która nie wierzy w siebie, w to że umie sobie radzić z trudnościami, osobę która nie potrafi funkcjonować bez stałego wsparcia. Wychowuje się człowieka, który nie może sobie ufać.
Moim zdaniem najważniejsze w zwalczeniu w sobie chęci nieustannego prowadzenia dziecka za rękę jest przepracowanie własnych lęków i traum. Bo to, że tak boimy się o potomka, to manifestacja naszych koszmarów, czegoś co w nas siedzi.
Kiedy na przykład trudno było nam zajść w ciążę, albo dziecko jest z in vitro, albo jest wcześniakiem, albo były jakieś problemy okołoporodowe - wówczas często nosimy w sobie poczucie, że mogło się nie udać, że cudem mamy to nasze wyczekane maleństwo, że było o krok od nieszczęścia.
Zarówno matki, jak i ojcowie potrafią nosić w sobie tę traumę i oddawać ją dziecku w postaci nadopiekuńczego straszenia go, pokazywania że świat jest niebezpiecznym miejscem - takim, w którym trzeba stale na siebie uważać.
Czy często spotyka się Pani z rodzicami, których paraliżuje strach o dziecko? Jakie mogą być konsekwencje takiego zachowania?
Często spotykam rodziców, którzy proszą mnie o pomoc, bo choć wiedzą, że tak nie wolno to potrzeba kontroli jest silniejsza. Ostatnio słyszałam o mamie, która chowała się w schowku na szczotki w żłobku bo tak się bała, czy dziecko ma dobrą opiekę, że wolała sobie trochę podsłuchać, o czym rozmawia personel.
Konsekwencją takiego wzmożonego lęku jest nadmierna kontrola, która doprowadzić może do różnych trudności w przyszłości. Dziecko może stać się lękowe, niepewne - zarówno siebie, jak i świata dookoła. Wszystko jawi mu się często jako trudne, nie do pokonania o własnych siłach. Takie dzieci szybko się poddają, często są wstydliwe, później stają się też podejrzliwe.
Obserwuję też, że z czasem takie wycofanie i niepewność skutkuje zachowaniem nadkompensacyjnym, gdy dziecko już jako nastolatek przełamuje ten schemat i zaczyna nadmiernie i niebezpiecznie eksperymentować.
Jak wytłumaczyć małemu dziecku termin "niebezpieczeństwo"? Ile lat muszą mieć dzieci, aby taka rozmowa miała sens?
Na każdym etapie rozwoju tłumaczymy w inny sposób. Rodzice lękowi często o niebezpieczeństwie mówią dzieciom w taki sposób, który uczy, że świat tylko czeka żeby zrobić nam krzywdę. Myślą, że jak je przestraszą, to dziecko się zablokuje i raz na zawsze mu się odechce eksperymentów.
Straszenie jednak niesie za sobą ryzyko, że dziecko będzie pełne lęku, nieufne i w sytuacji realnego zagrożenia nie poprosi o pomoc. Nie mówiąc już o tym, że może się bać powiedzieć o zagrożeniu, aby nie przestraszyć rodzica. Znana mi sprawa: 10-latek został sam w domu. W tym czasie do mieszkania wszedł mężczyzna, podający się za listonosza. Matka wyszła tylko na chwilę, więc ów „listonosz” szybko ulotnił się. Dziecko przez kilka lat bało się powiedzieć, że ktoś wszedł do domu, żeby mama “nie dostała zawału”.
Dzieciom oczywiście o niebezpieczeństwie należy mówić i to wcześnie, jak tylko zaczyna ono rozumieć, czyli mniej więcej w okresie przedszkolnym, nawet trochę wcześniej.
Język, jakim będziemy to zagadnienie tłumaczyć powinien być dostosowany do wieku, łagodny, bez nerwowej intonacji. Samo słowo „niebezpieczeństwo” jest dla malucha zbyt abstrakcyjne, dlatego w rozmowie warto posługiwać się przykładami, edukować. Na przykład: „To jest żelazko. Żelazko służy do prasowania, ale jest niebezpieczne, bo może poparzyć jak je dotkniemy i wtedy bardzo boli. Dlatego prasowaniem zajmują się dorośli”. Nie mówmy natomiast: „Nie dotykaj, nie dotykaj, oparzysz się!” dopiero wtedy, gdy dziecko wyciąga rękę w stronę żelazka, kompletnie nie wiedząc co to za przedmiot.
Jakich jeszcze metod można użyć, aby nauczyć dzieci, że pewne sytuacje mogą zagrażać ich zdrowiu czy życiu?
Tłumaczenie świata jest czasochłonne, ale najlepsze. Dobrze jest zrobić z dzieckiem spacer po domu, po osiedlu, po parku, po ulicy i pokazać co jest dobre i bezpieczne, a co jest niebezpieczne i czego nie wolno.
O tym się mało mówi, ale ja zawsze uczulam rodziców na intonację, żeby nie mówić głosem histerii, nerwówki albo krzyku. Ich słowa powinny informować, a nie dramatyzować. Oczywiście o pewnych rzeczach, takich jak wbieganie na ulicę bez rozglądania się na boki, mówimy stanowczo, pouczamy, zadajemy pytania, aby sprawdzić, czy dziecko zrozumiało, o co nam chodzi. Czasami może się bowiem zdarzyć tak, że dziecko przekręci nasze słowa: zrozumie, że na czerwonym trzeba się zatrzymać na chwilę i iść dalej. A mama po prostu zapomniała dodać, że przechodzi się tylko i wyłącznie na zielonym. Albo całą intonację skupiła na czerwonym, a o zielonym tylko coś wymamrotała pod nosem.
Jak sprawdzić, że dziecko rzeczywiście zrozumiało, że niektóre sytuacje mogą być dla niego niebezpieczne?
Nie ma tutaj idealnej recepty. Może być tak że mimo naszego starania dziecko i tak będzie chciało podjąć ryzyko i przekonać się na własnej skórze. Nie wyrzucajmy sobie wtedy niekompetencji wychowawczych, bo tak się czasem może zdarzyć. Ważne, aby co jakiś czas powtarzać dziecku lekcję o niebezpieczeństwach. O tym żelazku, na przykład, powiedzieć kilka razy, podyskutować, opowiedzieć jakąś historię albo bajkę.
Na rynku masa pomocy wychowawczych, na przykład książek terapeutycznych, które uczą dziecko czym jest zagrożenie, jak o tym rozmawiać. Doradzam zapoznanie się z tematem, bo przez zabawę i biblioterapię dzieci uczą się najwięcej.
Artykuł powstał we współpracy z marką Bella Baby Happy.