Kiedy leżysz na oddziale patologii ciąży albo urodziłaś wcześniaka, oczekujesz od szpitala opieki medycznej na najwyższym poziomie, ale też troski i uwagi. Czy to jednak oznacza, że szpitale o 3 stopniu referencyjności nie powinny chwalić się wysokim standardem wyposażenia sal? Mam wątpliwości.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Pod instagramowym postem Katarzyny Dyńskiej-Kukulskiej, mamy wcześniaka, blogerki i prezeski Fundacji MatkoweLove, dotyczącym szpitali o 3 stopniu referencyjności, natrafiłam na historię matki, która trafiła na oddział neonatologiczny z chorym 4-tygodniowym noworodkiem. Kobieta pisze, że nikt tam jej w niczym nie pomagał:
"Przez pierwsze dwie dobry nie spałam wcale. Mogłam położyć się na 15-30 minut. Jak poprosiłam o pomoc w nakarmieniu bo akurat płakał a ja musiałam odciągać to pielęgniarka przełożyła małego na brzuszek. Po takich dwóch dobach poszłam do lekarki zapłakana że boje się że jestem zagrożeniem dla dziecka bo już ledwo trzymałam się na nogach to usłyszałam że mam się lepiej zorganizować" – opisuje kobieta [pisownia oryg. – przyp.red.].
Wstrząsające, szczególnie po historii ze stycznia 2023 roku, kiedy w jednym z włoskich szpitali skrajnie wyczerpanej matce odmówiono pomocy, pomimo wielokrotnie powtarzanych próśb. Trzeciej nocy kobieta wzięła noworodka do swojego łóżka i zasnęła ze zmęczenia. Po obudzeniu się odkryła, że dziecko nie żyje. Najprawdopodobniej przycisnęła je nieświadomie swoim ciałem. Dużo wtedy mówiło się, także w Polsce, o tym, że wyczerpane matki po porodach potrzebują wsparcia i pomocy. Najwyraźniej lekarka, o której wspomina internautka w swoim komentarzu, nic o tym nie słyszała.
Ustawić wyżej poprzeczkę
Post Katarzyny Dyńskiej-Kukulskiej dotyczy trochę tego: wagi troski i empatycznej opieki w szpitalach położniczych, ale nie tylko. Prezeska Fundacji MatkoweLove opisuje swoje wrażenia po obejrzeniu reklamy szpitala o 3 stopniu referencyjności. Przyznaje, że film był piękny, ale zabrakło jej w nim ważnej informacji.
"Chwalą się w nim pojedynczymi, klimatyzowanymi salami, bardzo propacjenckim nastawieniem. Super to brzmi i wygląda. Jestem głęboko przekonana, że w przypadku wielu ciąż fizjologicznych tak właśnie tam jest" – zaczyna swój wpis.
Ale jednak reklama jej się nie spodobała. Dlaczego? Bo szpital o 3 stopniu referencyjności jej zdaniem powinien reklamować się inaczej.
"III stopień referencyjności oznacza najwyższe standardy opieki. W tego typu placówkach personel zajmuje się kobietami z ciążą zagrożoną, o patologicznym przebiegu, w których istnieje ryzyko urodzenia przed 31. tygodniem ciąży, a także stwierdzono u płodu choroby lub wady genetyczne. Oddział neonatologiczny zajmuje się noworodkami, które cierpią na poważne schorzenia oraz wcześniakami" – cytat ze strony krakowskiego szpitala "Ujastek" o 3 stopniu referencyjności.
Pisze, że marzy, aby w takim spocie mówiono o systemie rooming-in, o neonatologii, która w centrum uwagi stawia rodzinę: "Pokazywać przyszłym rodzicom, że nawet jeśli ciąża zakończy się przedwcześnie, czy będzie miała patologiczny przebieg, to specjaliści z ośrodka o 3 stopniu referencyjności, otoczą ich i ich dziecko taką samą troską, wsparciem i uwagą. Sale szpitalne zapewnią taki sam komfort i dostęp do dziecka. Nie dojdzie do wydzielania kontaktu. Rodzice wraz z personelem będą mogli stanowić team terapeutyczny dziecka – pacjenta" – pisze blogerka [pisownia cytatów oryg. – przyp.red.].
Dalej zwraca się już bezpośrednio do takich szpitali: "Drogie ośrodki o 3 stopniu referencyjności przy ciążach fizjologicznych, niepowikłanych nie za wiele musicie się medycznie angażować. (...) Zacznijcie pokazywać to do czego Was powołano. Łatwo bowiem jest się chwalić, że potrafi się jeździć na rowerze, gdy jest się mistrzem kolarstwa. Może zatem pora ustawić sobie poprzeczkę nieco wyżej?".
A nie można jeszcze inaczej?
Czytam to i pełna jestem sprzecznych odczuć. Z jednej strony – tak, zgoda, mówcie o tym, chwalcie się tym, podkreślajcie. To ważne dla rodziców wcześniaków, fundamentalne dla kobiet w zagrożonych ciążach.
Z drugiej strony jednak bliżej mi do opinii wyrażonej pod wspomnianym postem, w której internautka pisze o tym, że takie ośrodki muszą też przyjmować kobiety w niezagrożonych ciążach (bez powikłań): "Przestańmy zapominać, że szpital to nie tylko walka o życie, misja, powołanie. Żeby te idee realizować potrzebne są pieniądze. Personel bierze udział w nagraniu i jednocześnie prosi o wpłatę na zbiórkę na aparat USG. Rozumiem o czym piszesz i jak bardzo to jest ważne, ale mam wrażenie że szpitalowi oberwało się niesłusznie, bo oni walczą o przetrwanie, żeby przede wszystkim ratować tych najmniejszych".
One też potrzebują wygody
Jest jeszcze jedna sprawa, która nie daje mi spokoju po przeczytaniu wpisu MatkoweLove. Kobiety w zagrożonych ciążach oraz matki wcześniaków też potrzebują dobrego standardu sal, na których przebywają. O poziom wiedzy i opieki medycznej w ośrodkach o 3 stopniu referencyjności mogą być spokojne, to przecież z tego powodu trafiają do takich szpitali.
Zgoda, może być różnie z podejściem do pacjenta, z udogodnieniami takimi jak rooming-in czy zapewnianiem kontaktu z dzieckiem. I tym należy się chwalić, jeśli ma się ku temu powody. Ale, pomna własnych doświadczeń w takich placówkach, bez wahania napiszę: komfortowe warunki pobytu w szpitalu o 3 poziomie referencyjności mają niebywały wpływ na psychikę przebywającej tam kobiety. I nie, nie tylko tej w ciąży fizjologicznej. I tym też mogą – i moim zdaniem: powinny – chwalić się te ośrodki.
Tak się składa, że urodziłam dwoje dzieci w dwóch różnych szpitalach o 3 poziomie referencyjności. I o ile do żadnego z nich nie mam zastrzeżeń, jeśli chodzi o poziom opieki nad ciężarnymi i noworodkami, także wcześniakami, o tyle jeśli chodzi o standard sal i udogodnień już tak.
A dlaczego takie prozaiczne rzeczy, jak wygodna sala, są ważne? Opowiem wam o "moim" pierwszym szpitalu.
Uniwersytecka klinika, wtedy jeszcze przed remontem (mam ogromną nadzieję, że pacjentki mają tam teraz lepsze warunki!). Przed porodem spędziłam tam trzy tygodnie na oddziale patologii ciąży. Na zatłoczonych salach leżały kobiety w zagrożonych ciążach, ale też te, które właśnie straciły dzieci. Mnie się udało trafić do sali 3-osobowej. I wierzcie mi, każdego dnia z tych trzech tygodni wznosiłam za to modły dziękczynne do wszechświata, bo wieloosobowa sala była przepełniona nieszczęściem i lękiem. A sama, nie zapominajmy, też przecież się bałam.
Brak wygód był dojmujący. I nie mówię tu o fikuśnych fotelach czy telewizorach w sali, ale o zwykłych, nieurągających ludzkiej godności warunkach. Na całym piętrze była jedna łazienka, a w niej dwie kabiny. Jeden prysznic. Z łazienki korzystały zarówno ciężarne, jak i kobiety po poronieniu oraz te, które akurat urodziły. Wszędzie walały się zakrwawione podpaski i podkłady. Korzystając z toalety, wielki kosz pełny tych nieczystości miałaś tuż przed sobą na linii wzroku.
Dobry moment, by ciężarna w zagrożonej ciąży mogła myśleć o tych, którym się jednak nie udało, a kobieta po poronieniu o tych, które miały więcej szczęścia od niej.
Pomyślcie o tym, jak czuje się kobieta w zagrożonej ciąży, leżąca "na patologii", kiedy przez całą dobę słyszy krzyki rodzących za ścianą lub płacz tych, które straciły dziecko. Dlatego przepraszam, ale szpitale 3 stopnia referencyjności mogą chwalić się wysokimi standardami wyposażenia i jednoosobowymi salami. One też są potrzebne.
Jeśli mam być w zagrożonej ciąży lub urodzić przedwcześnie, wybieram to. Mniej się wtedy boję. Powiem więcej, w ciąży niezagrożonej również.