Przez prawie pięć lat życia naszej córki kupiliśmy jej kilka zabawek. Kilka kolejnych dostała od bliskich (po uzgodnieniu większości z nami), klocki lego przejęła z drugiej ręki po mojej młodszej siostrze. Zabawki naszej córki mieszczą się w jednym pudełku, niedużym. To jeden z moich większych sukcesów macierzyńskich.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Nigdy nie byliśmy z partnerem napędzani konsumpcjonizmem. Szczególnie on, imponujący mi swoją pokorą i skromnością, zawsze uważał, że świat ma do zaoferowania więcej ciekawych rzeczy niż przedmioty.
Ja trochę mniej radykalna, lubię zapach nowych książek, sprawia mi przyjemność nowy element garderoby, piękna pozytywka dla nienarodzonej jeszcze wtedy córeczki, kiedy byłam w ciąży. Zakupy są jakąś cząstką przyjemności, natomiast z biegiem lat, poznawania siebie i chyba dojrzałości, zakupy nie są czymś, co mnie w jakikolwiek sposób rozpieszcza.
Kiedy moja córka pojawiła się na świecie, wiedziałam już, że pragnę ją tej estetyki minimalizmu i skromności nauczyć. Widzę, jak zmienia się świat, nie podoba mi się większość tych zmian. Konsumpcjonizm jest jednym z tych zjawisk, które doprowadzą ludzkość do klęski. To jest niemalże pewne. I chociaż nie jestem w stanie zupełnie się z tego nurtu wykluczyć, to robię wszystko, by choćby trochę wpłynąć na kierunek, w jakim zmierzamy.
Ograniczenie ilości zabawek w domu, w otoczeniu córki, było jednym z takich działań. I nie czuję, żeby moja córka była przez to mniej szczęśliwa niż jej rówieśnicy. To spełniona, piękna istotka, która potrafi używać wyobraźni w najmniej oczywisty sposób, a najlepsze zabawy wymyśla z koca, krzesła i skakanki. Ot, mój mały wielki sukces.
Co dajesz dziecku, kupując mu kolejną rzecz?
Co właściwie dajemy dzieciom, zanurzając ich w piszczącym, świecącym morzu zabawek? Czego uczymy? Czułam od zawsze, że to tylko prosta droga do gotowych rozwiązań, znużenia, przebodźcowania i zabijania kreatywności u dziecka.
Po drugie, zasugerowanie im, że zabawki mogą zapewnić im szczęście albo nieprzerwaną radość. Dać im coś, czego nie da im nic innego. Tymczasem zabawka, choćby nie wiem jak wspaniała, pozostaje zabawką, dopóki dziecko lub rodzic nie nada jej znaczenia. I tutaj nieważna jest ich ilość, ale jakość tej relacji, jaką dziecko nawiązuje samo ze sobą w zabawie, z drugą osobą i w końcu z tym przedmiotem.
Dlatego jest również ważne dla mnie, jaka to zabawka. Zabawki mojego dziecka są przeze mnie wyselekcjonowane, są świadomie wybrane i lubię, kiedy mają jakiegoś ducha czasu, odpowiednią jakość i mogą czegoś ją nauczyć. I nie, nie chodzi o to, że jedyną słuszną zabawką jest wszystko, co ma wartości merytoryczne. Chodzi raczej o specyficzny rodzaj tych przedmiotów, nadanie im znaczenia i kupowanie ich w zależności też od potrzeb tego konkretnego dziecka.
Dlatego, dopóki te potrzeby nie były przez nią formułowane, z powodu wieku, moja córka miała tych zabawek jeszcze mniej. To były dwie maskotki, kocyk i… huśtawka właściwie.
Później, kiedy zaczęła mieć jakieś zainteresowania i właściwie jej trzecim po „mama” i „tata” słowem był "koń", jej zabawki zaczęły kręcić się wokół jeździectwa. Jednak wciąż: jest ich kilka. Kolekcję figurek rasowych koni skompletowali jej głównie bliscy.
Z poprzedniej gwiazdki ma przytulankę konia z wełny merino i złotą piłkę. Huśtawka wciąż wisi, od czterech lat towarzyszy nam niezmiennie, a konika na biegunach musieliśmy ostatnio pożegnać po tym, jak zaczęły wychodzić z niego sprężyny i stal i przestał być bezpieczny.
I tyle właściwie, jeśli chodzi o zabawki, więcej nie czujemy potrzeby kompletować.
Co stanowi o dobrze przeżytym dzieciństwie?
Mam głębokie poczucie, że to nie przedmioty stanowią esencję dzieciństwa. Ja sama nie wychowywałam się w dobrobycie materialnym i jestem za to wdzięczna. Może dlatego nie chcę, żeby moje dziecko czuło, że może zapełnić jakąś pustkę zakupami?
Dobre konsekwencje moich wyborów są również takie, że kiedy jesteśmy w sklepie i Marysia o coś prosi, często mówimy „nie”. I to jest ok i nie zdarzyło się jeszcze, żebyśmy mieli z tym problem. Nie ma krzyku, dyskusji, złości. Nie zawsze mówimy „nie”, piłkę z jej ulubioną postacią z Krainy Lodu, kupioną podczas zwykłych zakupów, mamy do dziś. I to też jest ok.
Równowaga, balans i rozmowa. To chcę powiedzieć: jestem dumna z mojej córki i z nas, ponieważ wiemy, z czego powstał konsumpcjonizm, jak wiele krzywdy wyrządza i jak możemy chociaż trochę mu przeciwdziałać.
Porozmawiać, zamiast kupić. Usiąść z jednym znanym, ukochanym pluszakiem i z nim zacząć zabawę, zamiast otoczyć się ich dziesiątką. Być, zamiast mieć. Jakkolwiek to cliché, jest w tym wielka moc.