No dobra, to jest tak. Dziewczyna idzie do szkoły. Wkłada biały golf, a na to czarną halkową sukienkę. Przed kolano, obcisłą, ale z tych skromnych. Sukienka zakończona jest jednak koronką, także na dekolcie, który ukazuje całe bogactwo… białego swetra.
I jest afera, nauczyciel czuje się niezręcznie, uznaje strój za wyzywający, wyrzuca więc uczennicę z klasy, każe iść do domu, przebrać się. Dziewczyna się obrusza, do szkoły już nie wróci, zamiast tego przejdzie na edukację domową. Inni uczniowie, na znak protestu i solidarności z koleżanką, zorganizują zbiorowe wyjście z sal.
Chcecie zobaczyć, jak wyglądała? Proszę:
Nie wiem, jak wy, ale ja zgadzam się z jej ojcem, który twierdził, że ten strój był skromny. Mam córkę w szkole średniej i zaprawdę powiadam wam: polskie nastolatki mogłyby zrobić tej Amerykance (a raczej jej nauczycielowi) tutorial z tego, jak pokazać więcej i co to znaczy “wyzywający” ubiór.
I co z tego? Ano nic, ich nastoletnie prawo ubierać się tak, jak lubią, tak, żeby się przez ten strój wyrażać. Czy to będzie styl “toksycznej alternatywy”, kocie uszy, biodrówki, koszulki na ramiączkach czy mini - to ich czas na eksperymentowanie, a nigdy wcześniej (i w większości przypadków nigdy później) strój nie był i nie będzie dla nich tak bardzo przedłużeniem osobowości jak teraz, kiedy mają naście lat. Mundurków nie ma, to o co chodzi? Oczywiście o dorosłych.
Natknęłam się na facebooku na post internautki, która - choć, jak sama zaznacza, uważa się za feministkę - zatrzymała się nad historią amerykańskiej nastolatki, bo coś ją w tej opowieści uwiera. A dokładniej - boli ją brak empatii w stosunku do dorastających chłopców. A jeszcze dokładniej - rada, której się im udziela: “Koncentrujcie się na nauce, a nie na dziewczynach i tym jak wyglądają”.
“Czy tak naprawdę jest? Czy chłopcy, koledzy Karen, mogą w dowolny sposób sterować własnymi hormonami i unikać pobudzenia, czy choćby rozproszenia, polegając li jedynie na swojej żelaznej woli? Czy fakt, że ich koleżanki noszą bardzo krótkie spódniczki, wydekoltowane bluzki na ramiączkach, halko-sukienki, bluzki ledwo zakrywające, a czasem odrobinę odkrywające biust nie powinien mieć dla nich żadnego znaczenia?” - pyta.
Dalej następuje wyjaśnienie, że chłopcy w tym wieku mają niekontrolowane erekcje i to może być dla nim źródłem wstydu. Pewnie. Dziewczynki miewają za to okresy, zdarza się, że te przychodzą nieoczekiwanie, plamy na ubraniach też bywają wstydliwe. Dojrzewanie jest trudne. Jest długim pasmem zażenowań, zawstydzeń i mierzenia się ze zmieniającym się ciałem i budzącą się seksualnością. Tak, hormony są gorsze od bakterii - jak mawiała moja znajoma.
Ale czy naprawdę należy wymagać od dziewczyn, żeby troskliwie okrywały swoje ciała, bo ten widok może rozpraszać ich kolegów? Może już wystarczy takiej narracji? Powiedzmy sobie to jasno: taki przekaz wyrządza krzywdę nie tylko dziewczynom, ale i chłopcom. Jak ujęła to psycholożka i seksuolożka Basia Baran w rozmowie z Marcinem Prokopem (“SEXED PL. Dorastanie w miłości, bezpieczeństwie i zrozumieniu. Przewodnik dla rodziców”), jedni i drudzy dowiadują się w ten sposób od dorosłych, że to dziewczyny i ich cechy, takie jak ubiór czy wygląd, “są odpowiedzialne za zachowania seksualne chłopaka. Oraz że seksualność chłopaka jest dzika, zagrażająca, nie podlega samokontroli”. Jak zauważa dalej, “jest to krzywdzące dla wszystkich, a w dalszej perspektywie buduje to grunt dla przemocy seksualnej”.
Tymczasem autorka wspomnianego posta pisze dalej, że oczywiście zaczepianie czy prymitywne komentowanie wyglądu dziewcząt to zwykłe molestowanie i nie można tu stosować taryfy ulgowej, jednak biologia to już inna para kaloszy:
“(...) to, w jaki sposób zareaguje ciało dojrzewającego chłopaka na widok kształtnej pupy, długich nów i ładnych piersi w opinającej to wszystko sukienkohalce może być już naprawdę trudne do przewidzenia a co za tym idzie kłopotliwe, zawstydzające i rozpraszające. Rozpraszające! Ja wiem, naprawdę wiem, że szkoła to wszakże nie tylko miejsce, w którym młodzi ludzie zdobywać powinni wiedzę, ale także miejsce nawiązywania i nauki interakcji społecznych. Z całą pewnością nie jest to jednak miejsce w którym zebrana tam, zwykle bardzo duża grupa nastolatków powinna bawić się jedynie w zabawę pod tytułem: ‘Ja cię będę kusić a ty masz się opierać’. A do tego może sprowadzać się w końcu dzień w szkole, w którym choć tylko jedna dziewczyna w klasie ubierze się w sposób tak jawnie podkreślający jej ciało” [pisownia oryg. - przyp.red.].
Podkreślmy to: wystarczy tylko jedna dziewczyna tak ubrana, a biedny chłopak się rozproszy i nie będzie mógł skupić na lekcji. Taki strój to nic więcej tylko perfidna zabawa w wystawianie samokontroli chłopców na próbę. Litości! Slut-shaming ma się świetnie. Właśnie tak, jak wyjaśnia Baran, zastraszamy nastoletnie dziewczyny, wmawiamy im, że “jeśli będą wyrażać swoją seksualność, to spotka je kara. To może polegać np. na powtarzaniu im, że ich ubiór powoduje, że chłopaki w szkole nie mogą skupić się na nauce”. Bingo.
Michał Pozdał, psychoterapeuta i seksuolog, w tej samej książce SEXED PL wyjaśnia to Martynie Wojciechowskiej następująco: “Okres dorastania to czas poszukiwań. Poprzez ubiór dziecko zaczyna się identyfikować z daną grupą rówieśniczą, ich poglądami, wartościami, muzyką itd. To bardzo ważne, aby miało do tego prawo. Dzięki temu staje się sobą”.
Wtóruje mu Basia Baran, która tak tłumaczy to Prokopowi: “Nastoletnie dziecko - zarowno córka, jak i syn - może się różnie ubierać. To wynika z potrzeby testowania, sprawdzania, kim się jest, jakim się jest. Niektórzy mają bardzo dużą potrzebę wyrażania siebie właśnie przez ubiór, makijaż. To często z czasem mija, choć nie zawsze”.
Oczywiście, że nie. “Myślę, że rodzice, którzy bardzo restrykcyjnie zakazują jakiejś formy ubioru, popełniają błąd. To prowadzi do ucięcia kontaktu z dzieckiem. Duże restrykcje, ostre zakazy należy zachować na momenty, gdy naprawdę coś jest bezpośrednim zagrożeniem życia albo zdrowia dziecka” - apeluje Baran, a Michał Pozdał zauważa: “Przecież my, dorośli, też określamy się poprzez to, co posiadamy, jak się ubieramy. Sami możemy o tym decydować, pozwólmy na to nastolatkom”.
Nawołuje do tego także Alicja Długołęcka, która w książce skierowanej do młodzieży (#sexedpl. Rozmowy Anji Rubik o dojrzewaniu, miłości i seksie”, wyd. WAB), zauważa, że dojrzewanie to “totalna zmiana, także mentalna. Tworzymy samych siebie, to jest z jednej strony trudne, z drugiej fascynujące” i dalej: “(W okresie dojrzewania) chcemy się podobać, dlatego bardziej zależy nam na akceptacji koleżanek i kolegów. Zaczynamy zwracać uwagę na styl i ubrania. Rodzice często tego nie rozumieją, ale postarajmy się ich namówić do tego, żeby pozwolili nam samym wybrać, jak się ubieramy”. Postarajmy się namówić do tego też szkoły.
Byliście jakoś niedawno w teatrze? Jeśli tak, być może zauważyliście, że dress code tam obowiązujący to już nie elegancka suknia i garnitur, a częściej dżinsy i bluza. Pandemiczny lockdown zmienił też dress code w miejscach pracy, coraz częściej stawiamy na wygodę niż na wymuszoną sztywną elegancję. Ostatnimi bastionami dress code’u wydają się być kościoły i filharmonia. A szkoła?
W szkolnych statutach najczęściej można znaleźć informację, że ubiór ucznia powinien być skromny. Statut statutem, ale jest jeszcze indywidualne podejście wychowawców i nauczycieli. Dla niektórych z nich problemem będzie eyeliner na powiece, dla innych długie włosy u chłopaka, a jeszcze innych - uczennica w legginsach. Czy słusznie? Nie. W końcu nam też może nie podobać się styl pani Basi z matematyki, a nikt jej nie każe ogarnąć fryzury, prawda?
Co ważne, Prawo oświatowe (art. 99 i 100) zezwala na określenie wymagań dotyczących stroju w statucie szkoły, ale nie pozwala na ingerencję w makijaż, biżuterię czy fryzurę uczniów. Jeśli więc taki zapis znalazł się w statucie placówki - jest on niezgodny z prawem. Jeśli nauczyciel zwraca uczniowi uwagę na te elementy jego wyglądu czy stroju - on także nie działa zgodnie z literą prawa. I chociaż szkoła ma prawo wprowadzić ogólne wytyczne dotyczące ubioru, w tym wprowadzenie obowiązkowych mundurków, nie mogą one być inne dla chłopców i dziewczynek.
“Zasady określone w statucie nie powinny także utrwalać stereotypów społecznych np. dotyczących ‘nieodpowiedniego’ czy ‘prowokacyjnego’ ubrania, w szczególności dziewcząt lub niepotrzebnych odmienności w ubraniach uczniów różnych płci. Zasadom ubioru powinien przyświecać racjonalny cel i konkretne uzasadnione potrzeby, które chcemy zapewnić, wprowadzając restrykcje” – podkreślała w wypowiedzi dla prawo.pl adwokatka Joanna Parafianowicz.
Statut w żaden sposób nie może dyskryminować jakiejś grupy uczniów, co oznacza, że obowiązujący w danej szkole dress code nie może być tworzony po to, by dziewczyny nie rozpraszały chłopców. I tyle. A biorąc pod uwagę prawa człowieka (tak, dziecka również!), nie można ingerować w swobodę wyrażania poglądów, a ta, jak już wspomniałam wcześniej, u nastolatków często przejawia się właśnie strojem.
Czytaj także: https://mamadu.pl/153843,ubior-w-szkole-w-czasie-lata-dziewczynki-slysza-nie-prowokuj