Zasypać zadaniami domowymi albo pracami plastycznymi niemożliwymi do wykonania, postawić pałę za nieskończenie lektury albo zamęczyć wymaganiem wkuwania na pamięć. To tylko kilka z przykładów, dzięki którym dzieciakom odechciewa się uczyć i zaczynają traktować szkołę wyłącznie jak zło konieczne.
Reklama.
Reklama.
Szkoła powinna być taki miejscem, które rozbudza w młodych ludziach wyobraźnię, kreatywność i chęć podboju świata. W teorii pewnie tak jest, jednak z rzeczywistością ma to często niewiele wspólnego. Po kilku latach w szkole dzieciom często bardziej się nie chce, niż chce. Oczywiście nie ma co generalizować, bo istnieją także i wspaniałe szkoły, zarządzane przez dyrektorów, dla których dobro dziecka, jego uzdolnienia i pasje są nadrzędną wartością. Ale czy często takie się zdarzają? Odpowiedzmy sobie sami.
Żeby dzieciom się nie chciało - "przewodnik" dla nauczycieli
Do szkoły pierwszego typu chodzi mój syn. Ostatnio nauczycielka od historii wpadła na pomysł, że zrobi szybką kartkówkę. Na 9 możliwych punktów, mój syn zdobył 7 i dostał ocenę... dostateczną. Nawet nie dlatego, że napisał coś źle, ale po prostu udzielił bardzo krótkich odpowiedzi. „Nigdzie nie jest napisane, że trzeba dużo pisać, nie rozumiem, o co chodzi, to miała być szybka kartkówka” - stwierdził. No tak, niby można było to doprecyzować, ale po co – byłoby za dużo dobrychocen. Na drugi raz dzieciakowi nie będzie chciało się uczyć, bo i po co – i tak dostanie tróję.
Mój syn to typowy intelektualista, za to ma dwie lewe ręce, jeśli chodzi o prace plastyczne. Ile razy musiałam mu pomagać (albo robić za niego!) niektóre z nich! Pamiętam pejzaż zimowy, który miał namalować w szóstej klasie. Aż mi się serce ścisnęło, gdy zobaczyłam to dzieło... Myślę, że obrazek był godny mniej więcej pięciolatka... Żeby chłopak nie najadł się wstydu przed całą klasą, machnęłam szybko inny obrazek i uff... dostałam czwórkę.
Widziałam za to, jak wstydliwie przegląda książkę od plastyki. Było tam wiele ciekawych rzeczy, ale pani nigdy nie korzystała z podręcznika. Na lekcjach nie został poruszony żaden zawarty w niej temat z historii sztuki, stylów w malarstwie, etc. A szkoda. Mój syn miałby same piątki i szóstki, gdyby zamiast tych utrapionych malunków, rzeźb i bombek świątecznych mógł zrobić jakąś prezentację czy referat. Mógł bardzo lubić plastykę i może zostać kiedyś historykiem sztuki, ale raczej mu to nie grozi. Plastyka bardzo źle mu się kojarzy.
Kolejny przykład – matematyka. Nie ma to jak pamięciowe wykuwanie wzorów. Na tym polu poległa ostatnio córka znajomej. Nawet lubi geometrię, ale sprawdzian ze znajomości wzorów na pola powierzchni bocznej, całkowitej, objętościach poszczególnych figur i tak dalej, po prostu ją pokonał. Gdy ma rozwiązać zadanie i może korzystać z tabeli ze wzorami, nie ma problemu. Ma tylko kiepską pamięć. Czemu pamięciówki są dla nauczycieli tak istotne? Już pomijam fakt, że akurat wielu wzorów matematycznych wcale nie trzeba uczyć się na pamięć, wystarczy umieć je samemu wyprowadzać, ale tego nikt nie uczy...
Lektury szkolne to temat rzeka. Czy naprawdę trzeba czytać „Quo vadis?” od deski do deski? Oczywiście, pozycja znajduje się w kanonie lektur szkolnych, więc pewnych rzeczy nie przeskoczymy. Jednak przydałoby się trochę bardziej liberalne podejście do kwestii samego czytania. Książka to cegła, ciekawym rozwiązaniem byłoby więc podzielić ją na fragmenty i każdemu uczniowi zlecić przeczytanie jednego, a później dzieciaki mogłyby po kolei, z pomocą nauczyciela, opowiedzieć sobie całą historię. Tylko to wymaga pewnej elastyczności od polonisty. O wiele łatwiej jest przecież zrobić szybki sprawdzian z treści i wpisać jedynki i dwóje od góry do dołu. I zniechęcić dzieciaki do bardziej wymagającej literatury w ogóle.
My, rodzice, też dokładamy do pieca
Nie tylko nauczyciele i nasz system edukacji zabija w dzieciakach chęć do nauki. Bądźmy uczciwi – czy my także nie dokładamy do tego swoich pięciu groszy? Przecież ciągle zmuszamy nasze dzieci do nauki: „Ucz się, jutro masz sprawdzian”, zamiast zachęcić: „Może pouczyć się z tobą przed jutrzejszym sprawdzianem? Będziemy się razem przepytywać?”. Powtarzamy dzieciom, że nic z nich nie będzie, jeśli się nie zaczną uczyć. Albo wytykamy ich słabości. Albo porównujemy do lepiej uczących się kolegów i koleżanek. Albo straszymy szkołą, kiedy jeszcze są w przedszkolu: „Jak pójdziesz do szkoły, to zobaczysz!”. I ostatnie - tak mało chwalimy, kiedy uda im się coś osiągnąć: „Dostałeś piątkę? Dobrze, tak ma być”.
Czy tobie też się to zdarza? Pora się nad tym zastanowić.