- Dzienna stawka żywieniowa w szkole moich dzieci to 18,50 zł - powiedziała Monika, łapiąc się za głowę. We wrześniu za obiady dla dwójki dzieci musiała przelać na konto szkoły 740 zł. Kwota niebagatelna, w menu żadnych "cudów", skąd więc taka stawka?
Reklama.
Reklama.
Ceny od 3 nawet do 20 zł
Kogo byśmy nie zapytali, stawki za wyżywienie w szkołach są od Sasa do lasa, ale to nie znaczy, że obiad za 3,50 zł to kraszona kasza jedzona codziennie. Bo warto sobie uświadomić, że mówimy o pełnym dwudaniowym obiedzie. Za 20 zł taki posiłek boli w portfel, zwłaszcza jeśli dzieci w domu jest więcej, ale 3 czy 5 złotych przy dzisiejszych cenach produktów spożywczych budzi lekki niepokój.
Sprawdziłam, co oferuje stołówka szkolna w placówce, do której chodzą moje dzieci. Na drugie trzy razy w tygodniu mięso: pierś z kurczaka z ziemniakami i surówką, gulasz z makaronem i ogórkiem kiszonym, mielony z ziemniakami i buraczkami, oprócz tego kluski śląskie z sosem pieczarkowym i naleśniki z serem, które dziecko może wymienić na wege pierogi. Każdego dnia inna zupa, do tego kompot i owoc. Stawka za dzień 5,90 zł. Jakim cudem? - przyszło mi do głowy.
W przedszkolu obiad też kosztuje 6 zł (śniadanie 3 zł, podwieczorek 2 zł). Pewnie powiedziałabym, że nie da się zrobić dobrego jakościowo obiadu za taką kwotę, gdyby nie to, że moje dzieci korzystały z usług stołówki jakiś czas temu i były zachwycone. Zresztą zarówno w przedszkolu, jak i w szkole karmią bardzo różnorodnie i od wielu osób słyszałam, że jedzenie jest bardzo smaczne.
Kto decyduje, ile to kosztuje
Nie szukam daleko, dzwonię do Urzędu Gminy Pomiechówek, który jest organem prowadzącym szkoły moich dzieci. Na terenie gminy znajdują się trzy szkoły podstawowe.
- Dlaczego u nas jest tak tanio, a w innych gminach nie? - pytam.
- Cenę posiłków w placówkach oświatowych ustala dyrektor szkoły czy przedszkola w porozumieniu z organem prowadzącym (art. 106 ust. 3 ustawy Prawo oświatowe), w naszym przypadku z panem wójtem - mówi urzędniczka. Kobieta przyznaje, że w tym przypadku dyrektor podaje kwotę, a wójt ją akceptuje. To, co płacą uczniowie to koszt "wsadu do kotła". Mówiąc inaczej - składników.
Pracownicy gospodarczy są odpowiedzialni za zaopatrzenie. Zamawiając większe ilości składników, z pewnością mają zupełnie inne stawki niż w sklepie. Tak czy inaczej, obiad w szkole ma być zdrowy, sycący i zawierać zarówno owoce, jak i warzywa.
- Gmina z subwencji pokrywa pozostałe koszta, czyli koszt przygotowania i serwowania posiłków, a także serwis naczyń i sprzętu. Dlatego też uczniowie płacą mniej, niż np. pracownicy szkoły. Oni muszą dopłacić za serwis, jeśli chcą zjeść posiłek w pracy - dodaje kobieta.
Szkoły bez kuchni
Dawniej w każdej szkole była kuchnia, był kierownik żywienia, zaopatrzeniowiec. Dziś nie jest to wcale takie oczywiste, wiele placówek, jak choćby dwie pozostałe szkoły w mojej okolicy, korzystają z usług firm zewnętrznych. - Latem przychodzą oferty i szkoła wybiera najkorzystniejszą. Tu podobnie, jak w przypadku szkolnej kuchni, urząd pokrywa część kosztów - słyszę w urzędzie.
Te koszty, które opłaca się z subwencji to opakowania jednorazowe, transport posiłków i serwis. Sylwia jest mamą dwójki dzieci uczęszczających do gminnej szkoły z cateringiem, syn jada obiady za 11 zł za dwudaniowy posiłek. Różnica jest ogromna, bo to prawie dwukrotność kwoty z pomiechowskiej podstawówki. Jednak trzeba wziąć pod uwagę, że posiłek z cateringu to nie tylko wsad, ale też koszty zewnętrznej firmy na energię, sprzęt, wypłaty pracowników, czynsz za lokal i jej zysk.
Cena obiadu nie ma wpływu na jego jakość
To chyba jest najciekawsze w tym wszystkim. Znajoma prowadzi prywatne przedszkole, kiedy otwierała placówkę, korzystała z cateringu, od 4 lat prowadzi kuchnię. - Zależy nam, żeby wychowywać dzieci w szacunku do planety, ale i pokazywać im, że zdrowe jedzenie nie musi być ani nudne, ani niesmaczne - mówi Marta.
- W cateringu zdarzały nam się takie kwiatki, jak chleb pokrojony z naklejką z piekarni podany, jako gotowa porcja dla dziecka. Nie wspomnę nawet o tonach plastiku, które ten sposób żywienia generował. Ze wspólniczką zdecydowałyśmy, że będziemy zamawiać jedzenie w dużych zbiornikach i same porcjować, żeby zmniejszyć ilość śmieci, kupiłyśmy naczynia i zmywarki, ale wciąż nie wiedziałyśmy, skąd się to jedzenie bierze - wyjaśnia.
Marta po roku wielkich termosów zatrudniła kucharkę. - Urządzenie kuchni nie było tanią inwestycją, ale szybko się zwróciło. Nie zmieniając stawki żywieniowej i płacąc pensję kucharce, wciąż zarabiałyśmy na posiłkach. Zaopatrzenie zapewniają nam lokalni producenci, rolnicy, wszystko ekologiczne i ekonomiczne, dziś koszt wyżywienia przedszkolaka to około 12 zł na wsad do kotła, mamy 4 posiłki - przyznaje właścicielka przedszkola. Firma, z której usług korzystała wcześniej, za takie menu życzy sobie 23 zł.
Kuchnia wychodzi taniej
Możemy śmiało zgadywać, że szkoła w Grójcu, w której obiad kosztuje 7 zł, ma własną kuchnię, ta w Piastowie, w której uczeń płaci 15 zł, korzysta z usług cateringu. Różnice są ogromne i biorąc pod uwagę, że przez 10 miesięcy nauki w szkole, kiedy średnio mamy 20 dni nauki, ja zapłacę za jedno dziecko 1180 zł, Sylwia mieszkająca 12 km ode mnie 2200 zł, a Monika w Warszawie 3700 zł, to można odczuć lekką niesprawiedliwość, zwłaszcza że dzieci jedzą prawie to samo.
Jednak czy Monika, której dzieci są w szkole od 7.20 do 17.00 może zrezygnować z wyżywienia? No niekoniecznie. Jak pomyślę o jej 12-letnim synu, Kacprze, który jest ciągle w ruchu i bardzo intensywnie rośnie, to cieszę się, że może on dodatkowo dokupić kanapkę z serem i pomidorem za 4 zł i zjeść na podwieczorek, bo wciąż lepsze to niż słodki rogal.