Jest kilka rzeczy, z którymi od razu kojarzy nam się Holandia. Bez wątpienia jedną z nich jest woda - dużo wody. Kanały, jeziora, stawiki. Stąd też i woda właśnie jest w centrum zainteresowania rodziców, głównie dlatego, że stanowi zagrożenie dla najmłodszych. Dlatego tak, jak my uważamy, że jedną z najważniejszych umiejętności jest jazda na rowerze, tak Holendrzy nie wyobrażają sobie edukacji bez zdobycia certyfikatu z pływania. I to nie byle jakiego, zwykłego, a w ubraniu.
Wszyscy na basen!
"W Holandii wszyscy muszą umieć pływać" - czytamy na stronie Polonia.nl, która jest podstawowym źródłem informacji dla Polaków w Holandii. Kulturę pływania nazywa się tam Zwemcultuur i jak się okazuje, nikomu nie trzeba tłumaczyć, że jest to podstawowa umiejętność dla Holendrów. Od 1 stycznia przepisy dotyczące edukacji w tym zakresie uległy zmianom, które wbrew pozorom są bardzo uzasadnione - dzieci mają uczyć się nie zgrabnego pływania, a tonięcia... Ale po kolei.
Małgorzata Doszczak, która prowadzi działalność w Holandii dokładnie opisuje, jak przebiega nauka pływania w tym kraju - najważniejsze jest to by dzieci jak najszybciej nabyły umiejętności koniecznych do samodzielnego radzenia sobie w sytuacji zagrożenia. Obowiązkowe kursy w szkołach odbywali 9- i 10-latkowie, jednak rodzice szybko zdecydowali, że to zbyt późno i sami zaczęli zapisywać młodsze potomstwo na specjalne treningi. Teraz już 5- i 6-latkowie są stałymi bywalcami basenów.
Certyfikaty sprawności
Przed ukończeniem siódmego roku życia prawie każde dziecko potrafi pływać, a potwierdzają to specjalne dyplomy, które określane są kategoriami A, B i C. Zaliczenie pierwszego etapu, to zdobycie podstawowych umiejętności i pływanie w koszulce z krótkim rękawem, szortach i butach. C to już wyższa szkoła. Dziecko musi skoczyć na główkę, przepłynąć pod wodą minimum 9 metrów pokonując w tym czasie otwór w pionowej przeszkodzie, a następnie przepłynąć 100 metrów żabką i kolejne 100 metrów na plecach. Dodatkowo pływak musi wykonać dwa przewroty w wodzie, a także umieć pływać kraulem na brzuchu i plecach.
To, co wyróżnia egzamin od tych znanych w naszym kraju jest właśnie pływanie w ubraniu - im wyższy poziom zaliczenia, tym nakładane jest cięższe ubranie. Dlatego do ostatniego etapu dziecko przystępuje w koszulce z długim rękawem, długich spodniach, kurtce przeciwdeszczowej i butach. Co ważne, nie mogą być to ubrania bezszwowe, ani takie, które przylegają do ciała.
Wytrzymać na powierzchni
Pływanie w ubraniu, chociaż może wydać się zupełnie niepotrzebne, ma silne uzasadnienie - chodzi o umiejętność uratowania swojego życia, gdy wydarzy się coś niebezpiecznego. Dlatego ważne jest, aby jak najdokładniej odzwierciedlić hipotetyczną sytuację. W wyżej opisanym stroju, dziecko musi wpaść do basenu głową w dół, a następnie utrzymać głowę na powierzchni przez 15 sekund, a potem przez kolejne 30 sekund, tym razem z użyciem przedmiotu, np. koła ratunkowego.
W całym zadaniu ważne jest również pływanie - trzeba pokonać 50 metrów żabką i na plecach. Ale to nie koniec. Obowiązkowe jest również pokonanie metrowej przeszkody - przeczołgać się przez materac lub zanurkować i przepłynąć pod nim. Egzamin nie kończy się podpłynięciem do drabinki i swobodnym wyjściem - nie można korzystać z ułatwień. Z basenu trzeba wyczołgać się samodzielnie, w przemokniętym ubraniu.
Cena za bezpieczeństwo
Odbycie kursu wraz z egzaminem końcowym możliwe jest w każdej pływalni publicznej. Cena waha się pomiędzy 45-60 euro za miesiąc, czyli 180-250 zł, co może wydawać się dużą sumą. Za zdobycie poziomu A i B zapłacimy zatem 700 (około 3 000 zł), a za poziom trzeci trzeba dopłacić 100 euro.
Ci, których nie stać na wydanie takich sum mogą uzyskać dofinansowanie z funduszu w swojej gminie. Rodzice w Holandii jednak nie narzekają - jak wynika z relacji dziennikarek polonijnego portalu. Zdają sobie sprawę, że za spokój i bezpieczeństwo pociechy nie ma ceny zbyt wysokiej.
Bardziej rygorystyczny egzamin
Z początkiem roku zmieniono przepisy dotyczące egzaminów - zasady są surowsze, a też bardziej elastyczne - nie chodzi o zabawę czy wykonanie konkretnego zadania, a przetrwanie. Dlatego mniej cenione jest "piękne pływanie", zgrabne nurkowanie i skakanie do wody. Holendrzy chcą, by jeszcze dokładniej naśladować rzeczywistość - przygotować małych pływaków na nagły upadek do rzeki oraz wszelkie możliwe warunki pogodowe. Rzecznicy nowego systemu za przykład podali jazdę na rowerze w grubej kurtce - jeżeli wpadniesz do rowu/kanału musisz umieć się ratować, jeżeli wypadniesz z łódki, musisz wiedzieć, jak zachować się pod wodą.
Czyli mówiąc najogólniej: dziecko ma nauczyć się tonąć. Nowe przepisy dają mniej jasne wytyczne dla nauczycieli, ci raczej udzielają ogólnych porad (płyń do brzegu w sposób jak najmniej wyczerpujący, czyli żabką lub na plecach).
Głównymi celami są zatem zautomatyzowanie działania, przygotowanie na różne sytuacje i większe zwracanie uwagi na efekt, a nie sposób, w jaki dziecko sobie poradzi, dlatego trzymanie się reguł nie jest ważne. To zapewnia ostatni poziom kursów - C. Do tego, by dzieci go kończyły coraz bardziej zachęca się rodziców - posiadanie go ma być nowym standardem. Ważne jest również częste praktykowanie i ćwiczenie pływania.
Jak podaje serwis polonia.nl z podobnych lekcji powinni korzystać Polacy - w 2013 roku w jeden ciepły weekend utonęło w Holandii pięciu naszych rodaków. Tylu ludzi tonie w tym państwie w ciągu roku... U nas ofiary utonięć liczy się w setkach.