Z jednej strony chcę, by moje dzieci były bezpieczne. Uczę ograniczonego zaufania do obcych, co mają robić gdy się zgubią lub poczują niepewnie, gdy ktoś je zaczepia. Z drugiej chcę, by były otwarte na świat i się go nie bały. Ale jak znaleźć złoty środek, gdy sama mam wątpliwości...
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Jakiś czas temu byliśmy nad morzem. Nie w sezonie. Nie było wielu ludzi, nie przepadamy za tymi tłokami i walką o miejsce skrzętnie zagrodzone o 5.00 rano parawanem. Jeżdżenie do mniejszych miescowosci, gdy jeszcze dzieci mają szkołę, daje mi odetchnąć, kocham polskie morze, piasek i szum fal. W takim klimacie lubię patrzeć, jak moje dzieci się bawią, bez obawy, że zaginą między kolorowymi zagrodami. Beztrosko śmieją się i biegają.
Jak każdy rodzic boję się o swoje dzieci, ale nie znoszę tego kurczowego trzymania malca tuż przy nodze. Jestem tym zmęczona w mieście, jak nie psy to rowery, jak nie rowery to samochody. Samodzielność i swoboda jest ważna w wychowaniu dziecka, ale tak na co dzień ciężko czasem to dać dziecku.
Dlatego, gdy na niemalże pustej plaży oddalają się (na tyle na, ile jestem w stanie podbiec, aż tak odważna nie jestem), to nie krzyczę, by od razu wracały, nie mam też wielkiego problemu z obcymi. W końcu żyjemy w społeczeństwie. Obcowanie z nieznajomymi to także potrzebna lekcja dla każdego dziecka. Nie można bać się każdego obcego. A może jednak warto?
Miła pani z dzieckiem
Pewnego popołudnia siedzieliśmy sobie na kocu, czekając na zachód słońca, starsza córka biegała po plaży i w pewnym momencie podeszła do niewiele młodszego kilkulatka. Dziecko wraz ze swoją mamą budowało rów, do którego miała wpłynąć woda z morza. Kobieta dużo rozmawiała z maluchem i ciężko pracowali, grzebiąc w piasku. Starsza córka postanowiła dołączyć.
Ponieważ trochę głupio nam się zrobiło, że tak "podrzuciliśmy dziecko", mąż poszedł pomóc w tym wielkim projekcie. Pełen sukces! Przy każdej fali woda fantastycznie wypełniała rów, a dzieciaki były zachwycone. Po chwili podszedł mężczyzna, wyraźnie chwaląc dzieło. Najpewniej tata dziecka, pomyślałam, ale po chwili pojawiła się kobieta, do której dziecko podbiegło, krzycząc: "Zobacz mamo, co zbudowaliśmy".
No dobra, to może nie z mamą, a z ciocią budowali? Po chwili okazało się, że to absolutnie obca kobieta, która otrzepała spodnie z piasku, złapała plecak i szybko się oddaliła.
Czerwona lampka
Może dziewczyna chciała się pobawić z dziećmi, no co w tym złego? Ale zapala się czerwona lampka: a jeśli nie? Co jeśli sprawdzała, jak uważni są rodzice? Walczę sama ze sobą i tłumaczę sobie, że przecież nie można ludzi podejrzewać tylko o złe zamiary. Może lubi dzieci i po prostu jest miła i tyle. Po co doszukiwać się czegoś w zwykłej zabawie z dzieckiem? Ale znowu wraca myśl: no moment, jak często dorosły człowiek, bez dzieci, chce się bawić z obcymi dziećmi? Czy to normalne? Po co to robi?
Uczę dzieci, by nie odchodziły z obcymi. Ze starszą córką mamy ustalone tajne hasło. Często przerabiamy hipotetyczne niebezpieczne sytuacje. I choć świat bywa zły i niebezpieczny, to nie można przecież w każdym widzieć porywacza, pedofila czy zwyrodnialca. Świat jest pełen dobrych i życzliwych ludzi. Chciałabym, by dzieci nie uciekały z krzykiem, gdy miła pani z ławki obok, chce poczęstować je owocem. Gdy na placu zabaw ktoś zapyta o imię, by w lęku nie uciekały ile sił w nogach. Ale gdzie jest ta granica, skoro ja sama miewam wątpliwości?
Ja lubię dzieci
Jakiś czas temu do mieszkania obok wprowadziła się kobieta, taka pod 50-tkę. Podczas pierwszego spotkania, w zasadzie w przelocie na schodach, od razu zasugerowała przejście na "ty" i że jakby co, może się zająć naszymi dziećmi. To już nie czerwona lampka, to wycie syren alarmowych. Obcy człowiek, niemalże przypadkowy, chce się zajmować moimi dziećmi. Nawet nie wiem, czy to na pewno nowa sąsiadka, bo pierwszy raz widziałam kobietę na oczy. Ostatecznie okazała się nietoksyczna, ale dość specyficzna, jak na moje podejście do życia. Ale myślę, że nie zostawiłabym z nią dzieci ani po pierwszym, ani po piątym spotkaniu.
Cukierek dla ciebie
Innym razem miły pan, nieco podchmielony, zachwycał się moją córką, mówił, że też ma córeczkę. Lekko napastliwy, ale raczej niegroźny, choć pewności mieć nie mogę. Chciał być miły, ale po alkoholu zdecydowanie nie miał wyczucia. Stał przed nami w kolejce w sklepie, kupował "małpki" i ciągle zagadywał. W pewnym momencie sięgnął po cukierki i podał ekspedientce, a następnie mojemu dziecku. Nie chciałam awantury, no przecież był miły i nie wiedziałam, jak by zareagował, gdybym odmówiła. Pozwoliłam wziąć dziecku, bo nie czułam się pewnie. Potem miałyśmy jednak lekcję do odrobienia: to jak to jest z tym braniem czegoś od obcych?
Ciężko nie słuchać intuicji
Sytuacji takich jest pełno, szczególnie gdy z dzieckiem dużo się chodzi po sklepach czy placach zabaw, spaceruje po okolicy. Na każdym kroku spotykamy obcych. Przeróżnych ludzi.
Jest coś takiego, że ktoś wzbudza nasze zaufanie albo nie. Ciężko z tym dyskutować. Nie sądzę, bym musiała przepraszać, za to, że ktoś wzbudza moje wątpliwości. Ale i intuicja może się mylić. Ktoś, kto wzbudza lęk, w rzeczywistości może być bardzo w porządku, a ktoś, kto wydał się być przesympatyczny, mieć nieuczciwe zamiary.
Jako rodzice mamy obowiązek troszczyć się o swoje dzieci, by potrafiły się odnaleźć w tym zwariowanym świecie. By były ciekawe świata i otwarte na nowe znajomości, ale jednocześnie, by nie dały się zwieść i skrzywdzić.
Gdzie jest granica między byciem serdecznym a "zbyt" miłym? Co powinno wzbudzić niepokój? Nadal nie wiem i zastanawiam się, czy kiedykolwiek się dowiem. Czy przekażę to dziecku tak, by potrafiło sobie radzić? By nie bało się wszystkich obcych, ale było w stanie wyczuć zagrożenie? To trudne, szczególnie że lada moment moje dziecko będzie chciało samo wychodzić na podwórko, chodzić do szkoły czy do sklepu.