Widzę je codziennie. Idą ze spuszczoną głową, pogrążone we własnych myślach, ciężko wzdychając. Widzę, jak im ciężko, ale udają silne, bo przecież taki już los matki. Zawsze podchodzę do nich, pytam: "Potrzebuje pani pomocy?". Zarzekają się, że ze wszystkim sobie radzą, ale ja wiem, jaka jest prawda. Też byłam na ich miejscu.
Reklama.
Reklama.
Spotkałam się kilka dni temu z moją przyjaciółką. Opowiedziała mi o tym, jak bardzo jest zmęczona codzienną bieganiną wokół męża i dzieci i jak bardzo cieszy się, że mamy czas pogadać. Kroplą w czarze goryczy były zakupy w supermarkecie, które musiała sama zanieść do domu.
- Odebrałam Zuźkę z przedszkola, zostawiłam dziewczynki z sąsiadką i poleciałam do sklepu. Wzięłam parę rzeczy, co jak zwykle przy niemowlaku i przedszkolaku oznacza co najmniej jedną wielką pakę pampersów i zgrzewkę wody. Lało mi się po tyłku, ale doniosłam - opowiadała.
Znałam takie "małe zakupy" aż za dobrze. Zaczęłyśmy rozmawiać o tym, że matkę poznaje się po wielkich siatach, które dźwiga. Niestety zgodziłyśmy się ze sobą, że nikt tym kobietom nie pomaga.
Na urlopie macierzyńskim ambitnie stawiałam sobie cel zdrowego gotowania dla siebie i rodziny. Z niemowlakiem w wózku chodziłam do kilku sklepów i na bazarek. Wracałam objuczona jak wielbłąd, z ledwością wjeżdżałam wózkiem na podjazd pod blokiem, gdzie siłowałam się z drzwiami, a potem pokonywałam schody.
Na palcach jednej ręki mogę policzyć sytuacje, w których osoby stojące pod blokiem pomogły mi otworzyć drzwi lub donieść zakupy na klatkę. Moja koleżanka tak samo. Pewnie ty też.
Matki zdają się niewidzialne dla społeczeństwa, dopóki ich dzieci nie wydzierają się w restauracji. W sytuacjach społecznych widzialność nadają im "niegrzeczne" dzieci. Rzadko ktoś kwapi się do pomocy z wózkiem, gdy wysiadają z autobusu lub niosą zakupy.
Tu nie chodzi o "feminizm" czy kwestie wniesienia lodówki na 4. piętro, a po prostu zwykłej przyzwoitości. Kiedyś zaczepiłam na pasach kobietę, która szła z małym dzieckiem, a spod pachy notorycznie wypadał jej rowerek. Zaoferowałam pomoc. Była przerażona, że ktoś się do niej odezwał. A po drugie prawie rozpłakała się z wdzięczności w drodze na jej osiedle.
Podobnie jak mnie, nikt nigdy jej nie pomógł, nawet nie zapytał, jak sobie radzi. My, matki, czasem idziemy na zakupy z dziećmi, czasem same, by załatwić wszystko jak najszybciej. Biegniemy, by znów odciążyć męża, zacząć robić obiad, ucieszyć dzieci przyniesionymi słodyczami.
Niosąc zakupy nie dalej jak wczoraj, znów zastanawiałam się nad tym, czy jest to kwestia pandemii, braku zaufania, presji społecznej do bycia "supermatką"? Przecież szanse na to, że ktoś wyrwie mi siatkę z zapasem mrożonych paluszków i kabanosów, jest raczej nikła.
Mówiąc szczerze, chętnie oddam paczkę rybek za pomoc. Za choćby 2 metry poniesienia jednej siatki za mnie.