„Kiedyś to nie było żadnych rozwodów, ludzie byli ze sobą na dobre i na złe, a jak się coś psuło, to się to naprawiało, a nie wymieniało na nowe” — powtarzają z nostalgią i rozrzewnieniem obrońcy „tradycyjnych wartości”. Oczywiście, że nie było. Ludzie często żyli ze sobą nieszczęśliwi. Ale do końca przysięgi. Dzisiaj partia rządząca marzy, by do tego powrócić, a słowa przysięgi zmodyfikować można by było na: "I że Cię nie opuszczę... dopóki Ziobro mi nie pozwoli”.
Zbigniew Ziobro chce utrudnić proces rozwodowy — lada moment do Sejmu trafi nowy projekt przygotowany przez Ministerstwo Sprawiedliwości.
PIS po raz kolejny próbuje przekonać, że jest partią prorodzinną i stosuje metodę kar i utrudnień, by małżonkowie pragnący rozwodu zostali jednak razem.
To ustawa naiwnie zakładająca, że każda pełna rodzina (nawet toksyczna czy przemocowa) jest lepsza niż zgodni rodzice, którzy decydują się na rozejście.
PIS utrudni rozwody
PIS od początku swojej kadencji przekonuje, że jest partią prorodzinną w każdym tego słowa znaczeniu. 500 plus, 12 tysięcy na dziecko i wszelkie inne liczne finansowe świadczenia miały zachęcić Polki do rodzenia dzieci – miałyśmy więc już motywację finansową.
Utrzymaniem morali kobiet zajmował się natomiast Minister Edukacji Przemysław Czarnek, który prowadził wykłady na temat powinności każdej kobiety i cnót niewieścich, które podsumować można byłoby właściwie stwierdzeniem – niech wam się nie wydaje, że studia, praca czy wasze własne plany zwalniają was z waszego jedynego powołania, czyli prokreacji — miałyśmy więc też lekcję coachingu.
A jakby metody marchewki było mało, to oczywiście PIS przygotował na kobiety także (niejeden) kij w postaci zniesienia edukacji seksualnej, utrudnienia dostępu do antykoncepcji oraz wreszcie — zakazu aborcji. Nie chcecie rodzić? Przekonamy was. Nie przekonaliśmy? Każemy.
W myśl tej samej zasady pojawiła się kolejna ustawa. Zmian w procesach rozwodowych ma być kilka, ale główną z nich będzie postępowanie informacyjne, które trzeba będzie obowiązkowo odbyć przed złożeniem pozwu o rozwód.
Ma ono trwać co najmniej miesiąc. Po jego zakończeniu, w trakcie postępowania o rozwód, sędzia będzie mógł je zawiesić, jeśli uzna, że są szanse na utrzymanie małżeństwa.
Szczególne utrudnienia czekać będą na małżeństwa z nieletnimi dziećmi – przepisy mają sprawić, że o rozwód w takim przypadku będzie najtrudniej.
Wiceminister sprawiedliwości Marcin Romanowski mówi wprost: "Teraz do sądów trafiają pozwy, które w 10 proc. nie kończą się rozwodem. Liczymy na to, że dzięki mediacjom ten odsetek znacząco się zwiększy. Szacujemy, że skorzysta z nich od 30 do 50 proc. par".
Brzmi optymistycznie? Pytanie, co taki wynik oznacza – że zwiększyła się liczba par, które kryzys zażegnały i tworzą dla swoich dzieci szczęśliwą i bezpieczną rodzinę? Czy może liczbę par, które zrezygnowały z rozstania tylko z powodu utrudnień?
Znając posunięcia PIS-u, trudno uwierzyć w to, że w ich prorodzinnym czy raczej prolife'owym (w złym tego słowa znaczeniu) planie na polskie rodziny, ta ustawa jest marchewką, a nie kijem.
Szykuje nam się więc kolejny „prorodzinny” projekt, który – jak zawsze – pod płaszczykiem troski o dobro polskich dzieci ma utrudnić dorosłym ludziom podjęcie decyzji na temat tego, czy chcą pozostać w małżeństwie/rodzinie, które może być przemocowe, źle funkcjonujące albo po prostu – nie zapewniać szczęścia jego członkom.
A PIS po raz kolejny pokazuje kobietom, że same nie są przecież w stanie zdecydować i wiedzieć na pewno, czy małżeństwo, w którym trwają, daje im szczęście, czy rodzina, którą tworzą na pewno jest szczęśliwa, bezpieczna, odpowiednia, by dorastało w niej ich dziecko.
"Kiedyś ludzie się nie rozwodzili"
„Kiedyś to nie było tylu rozwodów, ludzie byli ze sobą na dobre i na złe, a jak się coś psuło, to się to naprawiało, a nie wymieniało na nowe” — powtarza ktoś z nostalgią i rozrzewnieniem, myśląc o przeszczęśliwych i zawsze zgodnych małżeństwach swoich pradziadków, dziadków czy rodziców.
Kochamy gloryfikować przeszłość, szczególnie taką dotyczącą naszej rodziny i domowego ciepełka, ale co ciekawe robimy to tylko wtedy, gdy byliśmy jego biorcami, a nie dawcami.
Bo nikt z nas nie ma pojęcia o tym, co naprawdę działo się w małżeństwach naszych rodziców czy dziadków. Chcemy wierzyć, że były zgodne i kochające, i trwały bez żadnych wątpliwości co do ich sensowności – ale tak nie było.
Podobnie naiwnie brzmi projekt ustawy przygotowany przez Ministerstwo Sprawiedliwości, którym Zbigniew Ziobro przekonuje właściwie, że jakiekolwiek małżeństwo jest lepsze niż rozstanie, a tym samym, że nawet najbardziej toksyczna i nieszczęśliwa pełna rodzina jest dla dziecka lepsza niż rodzice żyjący osobno i dobrze funkcjonujące rodziny patchworkowe.
Brzmi naiwnie, ale przecież nie o naiwność tu chodzi. A o kontrolowanie społeczeństwa poprzez kontrolowanie najmniejszej jego komórki, czyli rodziny.