Mąż przez 20 lat traktował mnie jak służącą. Pewnego dnia spakowałam się i wyszłam, zanim wrócił
List do redakcji
19 sierpnia 2021, 10:40·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 19 sierpnia 2021, 10:40
Zrobiłam mężowi psikusa. Po 20 latach małżeństwa, setkach próśb, tłumaczeń, krzyku, którymi przekonywałam go do przyjęcia mojej perspektywy, postanowiłam się wyprowadzić. Spakowałam walizki, gdy był w pracy i wyszłam, zanim wrócił do domu. Żałuję tylko jednego
– że nie miałam okazji zobaczyć jego miny, gdy zrozumiał, że to on był w błędzie.
Reklama.
Wracałam do domu z siatkami pełnymi zakupów, zamiast iść do łazienki, biegłam wstawić wodę na ziemniaki, żeby obiad był najszybciej jak się da. W międzyczasie ogarniałam dom, bo przecież tylko mnie zajmowało to, czy jest w nim porządek.
Szybko zanim dzieci wrócą ze szkoły, a mąż z pracy. Nagle uświadomiłam sobie, że dzieci są dorosłe i już dawno z nami nie mieszkają, a ja skaczę wokół męża, jakby pranie, sprzątanie i gotowanie było sensem mojego życia. Jakby nie miał rąk, by sam ugotować i nóg, by iść po zakupy.
Zawsze byłam nauczona, że w mieszkaniu musi być posprzątane, obiad ma być na stole, by rodzina mogła go wspólnie zjeść. Tak naprawdę byłam nauczona, że to ja jako kobieta mam to zrobić, ale przez długi czas mi to nie przeszkadzało. Zajmowanie się domem było przecież naturalne.
Na początku małżeństwa mąż czasem coś gotował, sprzątał, ale głównie tłumaczył się tym, że jest zmęczony po pracy, poza tym tylko on dba o samochód, myje go, odkurza, jeździ na przeglądy. Moją działką jest dom (i praca!), jego praca i samochód. Niezły równy podział obowiązków domowych, co? Ale wtedy przynajmniej coś robił.
Potem przestał robić cokolwiek, a ja latami nawet się nie zorientowałam. To znaczy co jakiś czas kłóciliśmy się o to, że gdy mnie nie ma w domu, nikt w nim nie sprząta, gdy ja wracam z pracy, ciepły obiadek na mnie nie czeka, ale za każdym razem odpuszczałam. To głupie, ale byłam nauczona, że nie powinno się kłócić o bzdury.
Poza tym inni mają gorzej! Tak, to najgorsza rada, jaką możecie usłyszeć, ale długi czas sama siebie beształam za brak pokory. Inni mężowie piją, biją, zdradzają, wszczynają awantury. A mój to przy nich prawie, że mąż perfekcyjny.
Realnie nie interesowało go to, czy jestem zmęczona, potrzebuje odpoczynku, rozmowy, wspólnego wieczoru. Nie dbał o moje potrzeby, nie robił nawet tego, co zapisywałam mu na karteczce, jak dziecku, gdy wychodziłam z pracy, a ja nawet idąc do spożywczego dbałam, żeby kupić mu ulubiony jogurt, a na niedziele ugotować pomidorową ze świderkami, a nie cienkim makaronem, bo cienkiego nie lubi!
Byłam po prostu śmieszna, niczym Halinka z "Kiepskich", ale wydawało mi się, że robię wszystko dobrze. Do czasu, gdy poznałam nowego chłopaka mojej przyjaciółki-rozwodniczki. Poszłam do niej na obiad, który zrobił Maciej.
Maciej, który podstawiał nam pod nos dania, który był w moją przyjaciółkę wpatrzony jak zakochany szkolniak, który pytał, czy zrobić nam kawki czy otworzyć wino i prosił ją, żeby nie wstawała od stołu, jeśli coś chce – on poda. Magia świeżego związku?
Maciej niecodziennie robił wystawną kolację, ale przekonywał, że dbanie o kobietę małymi gestami jest normalne i chociaż miał 48 lat, a nie 20 mówił to z przekonaniem i naprawdę był "tym typem faceta".
Wróciłam do domu z przekonaniem, że musimy wyjaśnić to, jak funkcjonujemy w domu. Wzięłam kartkę i długopis, i powiedziałam mu, że rozpiszemy kto, czym się w domu zajmuje i że chcę szczerze, bez awantur porozmawiać o tym, co warto zmienić.
– Mogłabyś dać spokój, szukasz problemów, znowu chcesz się kłócić? – zaczął. Nie domyślicie się, co było potem. Ja nie krzyczałam. Posłuchałam go grzecznie. Następnego dnia, gdy poszedł do pracy spakowałam swoje rzeczy i z dwiema walizkami udałam się do kuzynki.
Bez słowa wyjaśnienia, wyłączyłam internet, wyciszyłam telefon. To był czas dla mnie. Dla niego, by przekonać się, jak to jest żyć bez kucharki, praczki i sprzątaczki. Dla mnie, żeby zastanowić się, czy mam siłę, by odejść. Chociaż mój mąż nie jest najgorszy na świecie, ale nie robi nic, żebym ja czuła się dobrze.
Gdy obdzwonił już wszystkich znajomych odebrałam, żeby zapytać, co się stało. Wyjaśniłam mu wszystko w dwóch zdaniach: skoro nie robi nic, żeby było mi przy nim lepiej, łatwiej, przyjemniej, czemu powinnam być z nim, a nie sama? Poprosiłam o jeden argument. Nie miał. Zamierzam poczekać jeszcze kilka dni i podjąć decyzję, jeśli nie zamierza się zmienić, nie potrzebuję dorosłego dziecka. Zawsze może znaleźć się jakiś "Maciej".