"Mój mąż zarabia 2 tysiące, ja nie pracuję, mieszkamy w kawalerce. Czy to dobry moment na drugie dziecko?" – takie i podobne posty czytam na kobiecych grupach. Pomyślicie, że pytanie uważam za naiwne? Gorsze są komentarze, z których dowiaduję się, że "na dziecko zawsze jest czas i miejsce", a jeśli ktoś twierdzi inaczej, jest materialistą. Dlaczego, gdy w grę wchodzi macierzyństwo brak rozsądku tłumaczymy otwartością na dziecko?
W jakich warunkach można powiększyć rodzinę? Pytania na kobiecym forum wprawiły mnie w osłupienie.
Nie każdy czas i miejsce jest dobre na to, by zostać matką.
Oprócz miłości do wychowania dziecka potrzebne są pieniądze. Czemu uważamy to za materializm?
Gdy planujemy kupno samochodu zastanawiamy się, czy jesteśmy sobie w stanie pozwolić na dany model albo sprawdzamy na jaką miesięczną ratę nas stać, by wziąć go na kredyt czy w leasingu. Wiele z nas mimo miłości do czworonogów nigdy nie kupi sobie psa, bo kto z nim zostanie, gdy na osiem godzin pójdziemy do pracy.
Jako dzieci usłyszeliśmy (a może jako dorośli powiedzieliśmy swoim dzieciom), że nawet zakup świnki morskiej trzeba zaplanować. Zastanowić się, czy w mieszkaniu znajdzie się miejsce na klatkę, czy stać nas na wizyty u weterynarza, czy mamy czas by się nią zająć, czy możemy się zobowiązać na kolejne kilka lat życia zwierzaka.
Najmniejsza zmiana w naszym życiu wymaga planu, pieniędzy, warunków i czasu. To rozsądne stwierdzenie, którym jednak nie odkryłam Ameryki. Czemu więc totalnie zapominamy o nim, gdy mowa o decyzji dotyczącej posiadania dzieci? Czyżby świnka morska była większym zobowiązaniem niż ściągnięcie na świat nowego człowieka?
Kiedy jest dobry czas na urodzenie dziecka?
Na kobiecych forach internetowych okazuje się, że o tym, czy urodzi nam się dziecko, decyduje "zrządzenie losu", a do wychowania dziecka potrzebna jest "tylko miłość rodziców".
Czytam wpisy kobiet, które zastanawiają się, czy to dobry czas, by zostać matką lub zdecydować się na kolejne dziecko.
"Mój mąż nie pracuje i wcale pracy nie szuka", "nie mam prawa jazdy", "jestem na zwolnieniu od dwóch lat", "mieszkamy w kawalerce", "miesięcznie zostaje mi 200 złotych", "mam z chłopakiem pokój w domu teściów" – czytam w postach, które nieustannie kończą się desperacką prośbą o radę. "Jak myślicie kochane – czy to odpowiedni moment na dziecko?".
Zaczynam komentarz od słowa NIE i wyjaśniam dorosłej mogłoby się wydawać internautce, że sytuacja, którą opisała, jest wystarczającą odpowiedzią na pytanie, czy są to warunki na wychowywanie dziecka. Odpowiedzią jednoznacznie negatywną.
I zanim uznacie, że jestem fanatyczną antynatalistką, która chce układać życie innym kobietom – pytanie o rady jest rutyną na tego typu forach, poza tym nie uważam, że małe mieszkanie totalnie dyskwalifikuje nas jako rodziców na zawsze. Warto jednak byłoby ustabilizować warunki swojego życia, zanim zdecydujemy się ściągnąć do niego zupełnie nowego człowieka.
Moja opinia okazuje się na grupie totalnym wyjątkiem. Autorka posta mogła przeczytać, że "na dziecko jest zawsze czas i miejsce". Nawet gdy aktualnie nie jesteśmy w stanie odłożyć miesięcznie kwoty, której wymagałoby kupienie pieluszek?
Czego wymaga dziecko?
"Mieszkanie ciasne, ale własne. Dziecko dużo nie potrzebuje". I dlatego nie zapewnimy mu nawet prywatności posiadania własnego pokoju, a może nawet spania we własnym łóżku?
"Najważniejsze, żebyście się kochali". Nawet jeśli twój partner nie pali się do tego, by przed urodzeniem dziecka znaleźć pewną pracę, zapewnić cię, że w czasie ciąży i później będzie cię wspierał?
"Nasi rodzice jako dzieci spali w piątkę w jednym pokoju i jakoś żyli!" – czytam. Oczywiście, że żyli. Prywatność, poczucie bezpieczeństwa, możliwość spokojnego odpoczynku czy nauki nie jest niezbędna do przeżycia, ale myślę, że nasze dzieci byłyby nam za to naprawdę wdzięczne.
"Zawsze można zamieszkać z teściami, nawet w jednym pokoju. A i dziadkowie przy dziecku pomogą!". Ale czy naprawdę pokój w domu teściów jest dobrym miejscem dla pary, której związek wchodzi w zupełnie nowy etap?
Pary, która jak nigdy potrzebuje prywatności, przestrzeni do podjęcia własnych decyzji, wsparcia a nie oceniającej teściowej czy nawet mamy, która chce nam pomóc, ale nie do końca wie jak?
Kłopoty finansowe, złe warunki lokalowe i teściowa nad głową to nierzadko przyczyny wielkiej frustracji, która może się skończyć źle zarówno dla związku rodziców, jak i dla samego dziecka...
"Moi znajomi wychowywali dziecko będąc na studiach, mieszkali osobno, pomagali im dziadkowie, ledwo starczało im do pierwszego, ale jakoś dziecko wychowali" – tak wygląda kolejny post. Jasne, ale było tak, ponieważ nie mieli innego wyboru i możliwości!
Skoro jednak kobieta ma jeszcze szansę podjąć decyzję, to może warto uczyć się na cudzych błędach niż popełniać własne? I to takie, za które zapłacą nasze dzieci.
Oprócz tego typu komentarzy nie brakowało pogardliwych odpowiedzi na moje zdanie. Dowiedziałam się z nich, że jestem "materialistką, karierowiczką i osobą, która nie ma pojęcia, na czym polega macierzyństwo. Na miłości!".
Miłość to odpowiedzialność
Tylko że miłość to także odpowiedzialność. Nie sztuką jest
urodzić dziecko, na które zabraknie nam czasu, które za nas wychowają dziadkowie. Nie sztuką jest urodzić dziecko, jeśli nie będziemy w stanie zapewnić mu odpowiednich warunków bytowych. Dziecko nie zajmuje dużo miejsca? Może tak – ale przez rok, dwa.
Czasami miłość to poczekanie z decyzją o powiększeniu rodziny do momentu, w którym naprawdę będziemy na to gotowe. Będziemy stabilne finansowo, mieszkaniowo, w uczuciach. Nie mam zamiaru wmawiać żadnej z nas, że z powodu małego mieszkania będzie złą matką. Ale dobre chęci to nie wszystko.
Każda z nas chce, żeby nasz maluszek wychowywał się w dobrym, ciepłym domu, w którym rozwinie się, wyrośnie na dobrego człowieka. Ale czy mieszkanie, w którym dziecko nie znajdzie nawet kącika do nauki, to sytuacja pożądana? Wątpię.
Jeśli przyjdzie mi zostać matką, na pewno zostanę nią w warunkach, w których zapewnię mojemu dziecku wszystko, czego potrzebuje do rozwoju. Sama miłość, nawet tak bezwarunkowa jak matczyna, to czasami po prostu za mało.