Życie nie było dla mnie łaskawe. Wcześnie wyszłam za mąż za pierwszego męża, nie miałam nawet 20. Dużo brakowało mu do ideału. Rozstaliśmy się, gdy moja młodsza córka miała 12 lat, syn 15. Potem byłam sama na świecie przez kolejną dekadę.
Pomagałam usamodzielnić się dzieciom, które wyjechały do dużego miasta. Miałam małe mieszkanie w prowincjonalnym mieście, tak samo, jak ja osamotnione koleżanki. Ale poznałam jego.
52-letniego rozwodnika, który też chciał jeszcze kawałek iść z kimś przez życie. Nie wpadłam na pomysł żadnej antykoncepcji, bo po co? Przecież bliżej mi do menopauzy, niż jakiekolwiek owulacji.
Mój mąż dobiega 60-tki, ja minęłam 5-tkę z przodu, moje dziecko najmłodsze dziecko zaczęło chodzić do przedszkola. Jest wujkiem dla dzieci mojej córki, mój syn jest ich ojcem chrzestnym, córka z pierwszego małżeństwa mojego męża jest dla niego nianią, a nauczycielki z przedszkola nadal mówią, że Oskara odbiera "dziadzio".
Nie złoszczę się na świat, że uważa mnie za babcię. Mówiąc szczerze, bardzo cieszą mnie zaskoczone miny innych mam na placu zabaw, gdy Oskar przybiega i woła "mamo!". Wiele z nich jest ciekawych, jak zniosłam ciążę w tak późnym wieku, jakie mam dla nich rady.
Jedyne moje przykre wspomnienia z okresu ciąży dotyczą spotkań z moją córką. Obie chodziłyśmy z brzuchami, widziałam, że wstydziła się tego, że jej stara matka "zaciążyła".
Ten wstyd minął po urodzeniu dzieci. A jednak czuję jakąś niechęć mojej córki do Oskara. Może wynika ona z zazdrości, że jej czas nie był unikalny? Moja ciąża wzbudzała więcej zainteresowania w rodzinie. I trudno się dziwić.
Czasami wizyty u lekarza były przerażające, ponieważ wykonywał dużo więcej badań przesiewowych, testów i kontroli. Szybko jednak okazywało się, że kiedy mówił takie rzeczy jak „ryzyko wystąpienia choroby wypadnięcia mózgu u Pani dziecka wzrasta o 100 proc.” oznaczało to zwykle, że ryzyko wzrosło z 0,5 proc. do 1. A może tylko ja słyszałam, że mówi permanentnym zagrożeniu ciąży?
Spodziewałam się, że lekarze będą mnie uważniej obserwować. Nie spodziewałam się, że każda wzmianka o możliwości wad płodu, będzie kończyła się dla mnie kilkugodzinnym płaczem.
Powiem wam, że macierzyństwo nie cieszy mnie tak, jak przy pierwszych ciążach. Czuję się zmęczona. Mam jednak 51 lat. Teoretycznie powinnam kupować działkę na Mazurach i stawiać mały drewniany domek, tak jak zawsze marzyłam.
A bawię się w donoszenie mokrych chusteczek i papieru ksero do przedszkola.
Tym razem niepokój o zdrowie dziecka, rozwój i spędzanie z nim czasu, zastąpiło myślenie - co ja mu zostawię? Czy wyprawię go na studia jak moje starsze dzieci? Będę wtedy staruszką. Co zarobię, aby mu pomóc?
Nie liczę na to, że poznam wnuki, które narodzą się z jego związków. Nie mogę o tym myśleć. To tylko powoduje, że się nakręcam. Jeszcze nawet nie spłaciłam kredytu na mieszkanie, który wzięłam po urodzeniu Oskara! I nie spłacę jeszcze przez dziesiątki lat. A więc czy skazuję moje dziecko na rozpoczęcie dorosłości w długach?
Mam dni, kiedy nie mogę odpędzić tych myśli od siebie. Ale Oskar mi wszystko wynagradza. On ufa, że nam się uda. A moc dziecięcych marzeń jest wielka.