O tym, że system edukacji jest w rozsypce, wie każdy rodzic i nauczyciel. Jeszcze dobitniej pokazała to obecna sytuacja pandemiczna. Nagle okazuje się, że usterki techniczne – niedziałający mikrofon czy kamerka – to dopiero początek problemów. Edukacja zdalna stała się bowiem przyczynkiem do tego, by kontynuować wspierane przez część dorosłych karkołomne metody "nauczania", choć trzeba by je raczej nazwać "metodami wyręczania".
– Pewien 19-latek zarabia na pisaniu klasówek w ramach edukacji zdalnej. Pisze je dla tych rodziców, którzy potrzebują bardzo dobrych ocen swoich dzieci. Gdy proponuje korepetycje, że może po prostu nauczy, to raczej ich nie chcą – napisał polonista.
Chociaż w jego wpisie zostały zawarte jeszcze inne problemy, dotyczące polskiej edukacji, to te trzy zdania wystarczą, by kolejny raz pochylić się nad nieustannie powracającym problemem ocen w szkole. Nie od dziś wiadomo, że stopnie, które dostają uczniowie, o niczym nie świadczą, jednak wciąż wielu rodziców po lekcji na Teamsie czy Zoomie mówi: "I co dostałeś z matematyki?".
– O 19-latku, który zarabia na pisaniu klasówek, przeczytałem w artykule na ofeminin.pl. Później, zgłębiając temat, dowiedziałem się o wielu podobnych sytuacjach – wyjaśnia Paweł Lęcki w rozmowie z Mama:Du.
Zapytałam nauczyciela o to, dlaczego dla rodziców, tak ważne są oceny i skąd pojawia się w nich silne pragnienie, by dziecko miało same piątki.
– Nie jest tak, że rodzic jest złym człowiekiem i dlatego szuka osoby, która napisałaby za syna czy córkę kartkówkę. Najprawdopodobniej robi to w dobrej wierze, ale nie rozumie, że w ten sposób krzywdzi swoje dziecko. Przekonanie, że oceny są najważniejsze, nie bierze się w rodzicach znikąd. Żyjemy w rzeczywistości, w której nieustannie jesteśmy oceniani. Nie można dziwić się temu, że ludzie ulegają takiej presji – wyjaśnia polonista.
Wciąż zakodowujemy w naszych dzieciach, że stopnie i wyniki egzaminów są czymś najważniejszym. Właśnie dlatego tak usilnie dbamy (czasami wbrew wszelkiej logice) o to, by były jak najwyższe. Sytuacja, o której napisał Paweł Lęcki to kolejny dowód, że rodzice sami nie odrobili lekcji z wychowania i rozsądnego oglądu rzeczywistości.
Nie można jednak jednoznacznie ich za to winić. Sami byli w ten sposób wychowywani i sami uczęszczali do szkoły, w której najważniejsze było wytknięcie błędu uczniowi.
– Wierzymy w mit, że ocena jest najważniejsza. Nie potrafimy funkcjonować poza tym specyficznym ekosystemem oceniania. Oczywiście po części jest to zrozumiałe, chodzi przecież o strategie, które mają w jakimś sensie motywować ludzi. Jednak zastanówmy się chwilę, czy ocena rzeczywiście niesie ze sobą jakąś informacje? Co o uczniu mówi jego piątka albo czwórka? – pyta Paweł Lęcki w rozmowie z Mama:Du.
"Proszę napisać rozprawkę na 5"
Właśnie dlatego młodzi ludzie, a także ich rodzice, decydują się na to, by zdobyć pozytywną ocenę za wszelką cenę. Okazuje się, że problem korepetycji, które są w rzeczywistości dawaniem dzieciom gotowych prac, nie jest wydarzeniem jednostkowym.
– Udzielam korepetycji z języka polskiego i od kiedy zaczęła się pandemia, odbieram coraz dziwniejsze telefony. Już wcześniej zdarzały się sytuacje, że rodzice prosili mnie o napisanie pracy (np. rozprawki czy analizy wiersza), ale ostatnio dzwonią z bardzo konkretnymi żądaniami. Jedna Pani zapytała się, czy napiszę córce rozprawkę na 5, bo brakuje jej jednej oceny do uzyskania stopnia "bardzo dobry" na koniec semestru. Nikt już nie chce korepetycji. Rodzice chyba myślą, że to jest fabryka. Ktoś napisze za dziecko zadanie i jeszcze zagwarantuje, jaką ono dostanie ocenę. Jeśli tak uważają, to sami powinni cofnąć się do szkoły – mówi Matylda, studentka polonistyki.
W internecie aż roi się od ogłoszeń, w których młodzi ludzie oferują napisanie pracy lub rozwiązanie zadania domowego. Zadziwiające jest jednak to, że zgłasza się do nich sporo rodziców. Od znajomej słyszałam, że matka na jednej z grup facebookowej szukała osoby, która zrobi pracę plastyczną, wyglądającą na wykonaną przez 5-letnie dziecko.
Zdobyć ocenę za wszelką cenę?
– W pandemii ten problem jeszcze się pogłębił. Jego sednem jest to, że nie ufamy uczniowi. Czytałem, że niektórzy nauczyciele każą uczniom zakładać opaski na oczy, podczas odpowiedzi ustnej, odwracać się tyłem do ekranu czy ustawiać lustra, by wszystko było dokładnie widać. To jest wynaturzona i absurdalna forma edukacji. Nie rozumiemy tego, że nie chodzi o sprawdziany, ale sam proces uczenia się – wyjaśnia Paweł Lęcki.
Dla niektórych rodziców liczy się jedynie efekt – wygranie konkursu na najpiękniej narysowanego bałwanka czy najlepsza ocena w klasie. Nie powinniśmy się więc dziwić, że skoro ocena staje się priorytetem, to dorośli i dzieci będą robić wszystko, by zdobyć ją za wszelką cenę.
– Uczeń, podczas edukacji zdalnej będzie sięgał po różne pomoce, np. telefon. Wszystko zależy od tego, w jaki sposób nauczyciele to wykorzystają. Jeśli pozwolą mu na to i pokażą, że ze źródeł można korzystać mądrze, to w tym momencie ma szansę się czegoś nauczyć – mówi polonista.
Problem bitwy o odpowiedni stopień nasila się zwłaszcza teraz, kiedy dzieci znów walczą o oceny semestralne. Trzeba przecież uzbierać jak najwięcej piątek i szóstek do kolekcji. Ostatecznie są one wstępem do tego, co pojawi się na tegorocznym świadectwie naszych dzieci, a to wbrew pozorom nie jest bez znaczenia.
– Chcemy, by nasze dzieci zbierały dobre oceny, bo za moment jest rekrutacja, więc wypadałoby zawalczyć o świadectwo z paskiem. Jeżeli ktoś chce dostać się do lepszego liceum, to świadectwo z paskiem daje aż 7 punktów procentowych w górę – to bardzo dużo. Trudno się więc dziwić, że rodzicom i uczniom tak bardzo zależy na dobrych ocenach – wyjaśnia Paweł Lęcki.
Zapomnieliśmy w tym wszystkim o jednej rzeczy: prawdziwym sensie edukacji, która ma sprawiać, że nasze dzieci będą poznawały i odkrywały świat. Niestety w polskim systemie szkolnictwa nie jest to realne. Oceny to wciąż priorytet. Zapominamy o marzeniach, aspiracjach i realnym rozwoju naszych dzieci.
– Jesteśmy przyzwyczajeni przez XIX-wieczny model szkoły, że ucznia się trochę nauczy, a później bez przerwy sprawdza. To jest nasza bardzo mocno zakorzeniona mentalność społeczna, więc na szybkie zmiany bym nie liczył, chociaż chciałbym, żeby one nastąpiły – podsumowuje Paweł Lęcki.