Ludzie biorą kredyty na auto, kino domowe, kuchnię na wymiar czy mieszkanie. Oni chcieli wziąć kredyt na wymarzone dziecko. Nie udało się. Dlatego Roksana Hermannova mieszkanka Leszna założyła w sieci zbiórkę. Nie ma już siły dłużej ukrywać, że znalazła się w grupie ludzi, których nie stać na dziecko z powodu niepłodności.
Niepłodność jest chorobą, tak samo, jak wiele innych schorzeń. Niestety jej leczenie nie jest już w Polce dostępne dla każdego. A powinno być, bo nie jest to wyjątkowo rzadki przypadek. Polskie Towarzystwo Medycyny Rozrodu i Embriologii szacuje, że niepłodność dotyka nawet 1 na 5 par w wieku reprodukcyjnym.
Jedną z nich są Roksana i Daniel Hermannovie. Małżeństwo mieszka w Lesznie i walczy o to, by mieć własne dziecko poczęte w wyniku in vitro.
— W październiku dowiedzieliśmy się, że nie ma innej szansy niż in vitro. Błądziliśmy po lekarzach. Jeden dawał nadzieję na leczenie, inny nie. Teraz już mamy 100-procentową diagnozę, że bez in vitro nie ma żadnej szansy — wyznaje w rozmowie z Mamadu Roksana Hermannova.
Problem dotyczy ok. 1,5 mln par w Polsce. W latach 2013-2016 funkcjonował program Platformy Obywatelskiej finansowania zabiegu, który dawał osobom z niepłodnością możliwość i nadzieję na rodzicielstwo. Wówczas urodziło się 22 tys. dzieci, a na parę przypadało średnio 1,13 dziecka. Na program wydano 240 mln zł.
Aktualnie pary z problemem niepłodności mogą korzystać z programu zdrowej prokreacji Konstantego Radziwiłła, który jak się okazuje, nie zdaje egzaminu. Na leczenie 5,7 tys. par wydano 46 mln zł, a efektem były 294 ciąże. To oznacza, że jedno dziecko kosztowało rząd 156 tys. zł. Średnia to 0,05 dziecka na parę.
In vitro w Polsce a w Czechach
Osoby z niepłodnością muszą w większości same finansować zabieg, który w zależności od poszczególnego przypadku kosztuje 8-20 tys. zł.
— Pracując za najniższą krajową, nie mamy na to szans. Na początku byliśmy w banku i chcieliśmy wziąć kredyt. Publicznie ciężko nam było poprosić o pieniądze i chcieliśmy sobie poradzić sami. Jednak mąż jest Czechem i banki nieprzychylnie patrzą na naszą sytuację, więc mamy ograniczone możliwości — wyjaśnia Roksana.
W Polsce funkcjonują jedynie regionalne programy dofinansowania np. 5 tys. zł przy spełnieniu określonych wymogów i to jedynie w wybranych miastach Polski. Roksana zaznacza, że nawet gdyby miała przeprowadzić się do innego miasta w Polsce, które przewiduje dofinansowania in vitro, byłoby to trudne.
Trzeba spełniać określone warunki np. 2-letni meldunek i odprowadzanie podatków. Poza tym przeprowadzka to duże wyzwanie i również koszty. W dobie epidemii niemal nie wychodzi to w grę.
— Chcemy podjąć się in vitro w Czechach. Ze względu na to, że w tym kraju sztuczne zapłodnienie nie jest ograniczone przez prawo. To znaczy, że w Polsce można zapłodnić maksymalnie 6 jajeczek, a w Czechach nawet 16. Nie ukrywam, że dla nas najlepiej, by tych jajeczek było jak najwięcej. Wtedy mielibyśmy część zamrożonych i przy ewentualnym nieudanym pierwszym razie, nie musielibyśmy znów płacić całej kwoty, a jedynie ponieślibyśmy koszty samego transferu — dodaje Hermannova.
Roksana i Daniel potrzebują 20 tys. zł, które pozwolą pokryć zabieg zapłodnienia, koszty leczenia, wizyt lekarskich, badań oraz dojazdów.
— Jestem jedną z pierwszych osób, która w ten sposób walczy o dziecko. Przyznanie się do tego, że brakuje pieniędzy na leczenie choroby, nie jest łatwe. Wycofanie finansowania in vitro w Polsce dzieli nas na biednych i bogatych. Pieniądze i majętność decydują o tym, czy możemy się spełnić w roli rodzica i założyć rodzinę, czy nie — komentuje mieszkanka Leszna.
Petycja o finansowanie in vitro w Polsce
Ponadto Roksana zaznacza, że w tym wszystkim nie chodzi tylko o nią. W ciągu miesiąca zebrała ponad 3 tys. zł. Wciąż wiele brakuje, ale to spory postęp. Chce walczyć o sprawę tysięcy par w całej Polsce, które nie mają odwagi, by mówić o tym głośno. Dlatego stworzyła także petycję o przywrócenie programu finansowania in vitro.
— Rozumiem wszystkie te kobiety i mężczyzn, którzy borykają się z niepłodnością. Dlatego utworzyłam petycję ws. przywrócenia finansowania in vitro w Polsce. Wtedy zaczęło pisać do mnie wiele osób, które są w podobnej sytuacji. Okazuje się, że mnóstwo ludzi czeka na pomoc od państwa — dodaje.
W sierpniu 2020 roku Małgorzata Rozenek-Majdan, która urodziła 3 synów w wyniku in vitro, gorzko podsumowała obecną sytuację par borykających się z niepłodnością w Polsce.
— Nawet kraje muzułmańskie mają lepszą opiekę prokreacyjną, niż my mamy (…) W Polsce tylko po to, aby przypodobać się Kościołowi, kasuje się refundowanie tak naprawdę jedynej skutecznej metody leczenia niepłodności, jaką jest in vitro — mówiła prezenterka w rozmowie z Faktem.
Jesteśmy jedynym krajem w Europie, który naprotechnologię uważa za alternatywę dla in vitro i inwestuje w nią pieniądze ze względu na to, że sztuczne zapłodnienie uważane jest za nieetyczne. Biorąc pod uwagę wspomniane 22 tys. urodzeń z in vitro i 294 z programu Konstantego Radziwłła rzeczywiście nie sposób brać na poważnie taką alternatywę.
Inicjatywa Radziwiłła realizowana jest do 31 grudnia 2020 roku. Po tym czasie przyjdzie kolej na nowe ustalenia. Roksana ma nadzieje, że jej petycja w tym czasie trafi do rządzących. Komplikacje z płodnością to problem, który dotyczy 20 proc. z nas.