"Nie jestem taka jak inne dziewczyny". Kiedy pierwszy raz usłyszałaś albo powiedziałaś to hasło? Ja jako mała dziewczynka – moje koleżanki bawiły się babyborn, a mnie chłopcy zaprosili do gry w piłkę, bo nie byłam "taka jak one". Tylko co to znaczy? Dokładnie to, że poczułam się wtedy lepsza. Dzisiaj już nie wypowiadam tych słów z dumą, bo doskonale pamiętam, co się z nimi wiążę – poczucie wyższości i rywalizacji z innymi kobietami. Dlatego czas wykreślić to zdanie z kobiecego słownika.
Zastanawiałam się, skąd w ogóle znamy ten zwrot i dlaczego jest w nas tak mocno zakodowany. Potem uświadomiłam sobie, że słyszymy go wręcz codziennie, zarówno w towarzyskich rozmowach ("zachowywała się jak baba") jak i tekstach popkultury ("była wyjątkowa, nie taka jak inne dziewczyny).
Język kształtuje rzeczywistość, a nawet przysłowia odnoszące się do kobiet, obrazują zazwyczaj ich słabość, kłótliwość i wszelkie negatywne cechy. "Mazać się jak baba" i "robić coś jak dziewczyna" to obelga w przeciwieństwie do haseł "mieć jaja" i "zachować się jak facet".
Trudno więc podkreślać własną płeć, gdy nawet w niewinnych rozmowach ma ona negatywne konotacje. Nawet małe dziewczynki dość szybko orientują się, że by zostać zauważoną, warto podkreślić, że nie jest się taką jak inne dziewczyny.
Chłopczyca z wyboru?
Odżegnać się za wszelką cenę od "dziewczyńskich" zabaw takich jak lalki i udowodnić kolegom, że możemy być takie jak oni. A nie te głupawe dziewczynki, które chcą mieć wszystko na różowo, a zabawa z nimi jest nudna.
Nie ma nic złego w byciu chłopczycą z wyboru – inna sprawa, że nie powinniśmy dzielić zabawy i zajęcia na męskie i damskie – jednak wyrzekanie się "dziewczyńskości" na rzecz polubienia przez chłopców to także odbicie hasła "nie jestem taka jak one".
Co to właściwie znaczy? Patriarchalna kultura nauczyła nas, że to, co kobiece jest słabsze, mniej poważne, zbyt emocjonalne, łatwiejsze do zbagatelizowania czy wyśmiania. Kluczowym momentem większości filmów romantycznych jest ten, kiedy mężczyzna wyznaje wybrance, że ta "nie jest jak inne kobiety".
Źródłem takiego myślenia może być też chęć bycia wyjątkową i tą jedyną. I tu znów kłaniamy się patriarchatowi, bo wychodzimy z założenia, że trzeba być WOW, żeby mieć wartość. Trzeba być inną niż reszta.
To one — nie ja!
Nie jest więc dziwne, że słuchając tyle o tym, że ogół kobiet jest niezdecydowanych, emocjonalnych, słabych, łatwych do przekrzyczenia, chcemy podkreślić, że może cała reszta taka jest, ale nie MY.
Szkoła, rodzice, kościół, amerykańskie filmy skutecznie nauczyły nas tego, że swoim zachowanie i podejściem nie mamy pokazywać solidarności z naszą płcią – no bo kto chciałby solidaryzować się z kimś słabym i nudnym – a podkreślić naszą odmienność i wygrać w rywalizacji.
Do tej pory słyszę od koleżanek, że wolą pracować z facetami, bo "z babami są jakieś problemy", matki synów powtarzają, że "dziewczynki bywają teraz gorsze niż chłopcy". Kobiety wstydzą się zaklasyfikowania do grupy wątpliwej jakości.
Tak się rodzi autoseksizm
Lepiej się więc tej kobiecości wyrzec, pokazać mężczyznom "hej, jestem z wami, a nie z tymi głupkowatymi istotkami, możemy się z nich pośmiać – może coś je z nimi wiążę, ale ja jestem ponad to". Tak rodzi się autoseksizm. Wiele kobiet uważa inne kobiety za swojego największego wroga.
Podchodzą do kobiet z dezaprobatą, by pokazać swoją wyższość. Zbudować wokół siebie mur, by nikt nie porównał ich do "tych gorszych" przedstawicielek swojej klasy.
W rezultacie kobiety separują się od siebie nawzajem albo widzą w sobie wrogów.
Gdy słyszymy o trudnych doświadczeniach kobiet, odpowiadamy "ja bym sobie na to nie pozwoliła, sama jesteś sobie winna, gdyby nie ty, on by się tak nie zachował, sama się prosiła".
Robimy to nie tylko z braku empatii – chcemy poczuć się bezpiecznie. Poczuć, że nam coś takiego się nie przydarzy, bo nie jesteśmy jak "tamta kobieta". Zdejmujemy odpowiedzialność z oprawcy czy agresora i przenosimy ją na ofiarę.
Strażniczki patriarchatu
Kobiety umniejszające innym nie są jednak realnymi agresorkami. To strażniczki patriarchatu, które same były wychowane w kulturze, zgodnie z którą inne dziewczynki to zagrażające im rywalki. Potrzeba dużej świadomości, by zrozumieć, że siła tkwi w kobiecej solidarności, a nie dążeniu do pokazania swojej wyższości.
Wypada chyba w końcu uświadomić sobie, że powtarzamy hasło "nie jestem taka, jak inne dziewczyny", bo otaczają nas obrazy i teksty, w których jesteśmy prezentowane jako podrzędne, gorsze i zdominowane. Tyle że to nie jest prawda.
Nawet ostatnie wydarzenia – ogólnopolskie strajki – pokazały nam, że nie ma większej siły niż kobieca mobilizacja, waleczność i solidarność.
Musimy zmieniać sposób myślenia o swojej płci, zacząć od wspierania kobiet wokół nas i zmiany sposobu mówienia. Zacznij od wprowadzenia do swojego słownika powiedzenia "walcz jak dziewczyna". Bo patrząc na to, co dzieje się na ulicach, to prawdziwy komplement.