Gdy zdaje się, że już, już, dorastamy do tego, żeby poważnie mówić o chorobach i zaburzeniach psychicznych. Gdy znowu czytamy smutny artykuł o katastrofalnej kondycji psychicznej polskich dzieci i z przerażeniem obserwujemy statystki samobójstw. Gdy krytykujemy celebrytów za powielanie stereotypów, że "depresja to taki dołek, tylko trochę większy". Gdy pojawia się światełko w tunelu, że może przebijamy się do opinii publicznej, że DEPRESJA TO POWAŻNA CHOROBA, wtedy pojawia się ON – artykuł, który powiela najgorsze stereotypy, a nawet gorzej – jest zwyczajnie szkodliwy.
W takich momentach zawsze zastanawia mnie, ile osób przed publikacją widziało taki materiał i w ilu głowach nie zapaliła się czerwona lampka. Czy wszystkie te osoby są odporne na przekaz, który od lat próbują wbijać nam do głów pacjenci i wspierające ich fundacje i stowarzyszenia?
Weekend w mediach społecznościowych upłynął bowiem na komentowaniu "poradnika" opublikowanego w Angorze.
W tamtym artykule denerwowałam się na osoby znane (celebrytów) i samozwańczych, często anonimowych doradców internetowych. Teraz denerwuję się, że tak niebezpieczna i krzywdząca teść pojawiła się w tygodniku o średnim nakładzie 432 542 egzemplarzy. Tygodniku lubianym i poważanym.
Depresja to choroba
Statystyki są bezlitosne i nie zanosi się, żeby w przyszłości było lepiej. Szacuje się, że na depresje choruje 350 mln ludzi. W samej Polsce może to być nawet 1,5 mln osób. Wśród najpowszechniejszych chorób depresja znajduje się na czwartym miejscu, zaraz po bólach kręgosłupa, anemii i chorobach płuc. Według ekspertyz WHO do 2020 roku wskoczy na drugie miejsce, do 2030 na pierwsze.
Depresja ma swój niechlubny udział również w raportach na temat samobójstw, których jest coraz więcej. I będzie jeszcze więcej, jeżeli zamiast realnego wsparcia osoby z problemami psychicznymi, będą trafiać na ścianę. Ścianę zbudowaną ze stereotypów, głupot, powtarzanych frazesów – "inni mają gorzej", "przesadzasz", "ogarnij się".
Tak jak wytknięcie osobie z nadwagą czy otyłością, że "jest grubą świnią", nie sprawi, że schudnie, tak człowiek z depresją, słysząc, że "powinien wziąć się w garść", uwaga, nagle nie weźmie się w garść i nie będzie radosny i pełen życia.
"Nie czytajcie bzdur"
Na angorowy poradnik zareagował Karol Neubauer, pacjent psychiatryczny, który od lat zmaga się z chorobą afektywną dwubiegunową. Jego list otwarty publikujemy w całości poniżej.
"W swoim liście chciałbym nawiązać do jednego z ostatnich wydań tygodnika "Angora" i czegoś, co z definicji powinno się nazywać "artykułem", ale naprawdę nim nie jest. Chodzi dokładnie o poradnik: "Nie daj się depresji", którego autorem jest pan Tomasz Wilczkiewicz. Z tego miejsca chciałbym przeprosić za to, że tekst będzie w pewien sposób prześmiewczy, ale nie wiem, jak mam dotrzeć do tych, którzy w taki sposób poniekąd bagatelizują problem, z którym boryka się ponad 1,5 miliona Polek i Polaków.
Depresji nie wyleczy się papryczkami chili. Nie pomoże też szpinak ani przeciąganie się. Banany, choć dobre i smaczne, nie sprawią, że na twarzach chorych pojawi się uśmiech. Picie wina, w ogóle alkoholu, może mieć katastrofalne skutki w postaci uzależnienia i wpływu na działanie leków.
Autor artykułu chyba nie czytał nigdy ulotek dołączonych do każdej paczki z antydepresantami, bo wtedy by zauważył, że tłustym drukiem jest zaznaczone, iż spożywanie alkoholu podczas terapii lekami nie jest wskazane, a wręcz zabronione. Alkohol wchodząc w interakcję z lekami, powoduje, że leki albo przestają działać, albo działają kilka razy silniej. Są też takie grupy leków, które w połączeniu z alkoholem tworzą wręcz śmiertelną kombinację.
Urodź dziecko – kolejny absurd, któremu do pełni absurdu brakuje porad w stylu doraźnych wlewów z witaminy C. Przyznam, że ten punkt wywołał największą burzę w grupach dla osób chorych i zaburzonych. Pan redaktor chyba nie zdaje sobie sprawy, jak ciąża albo urodzenie dziecka może wpłynąć na kobietę, która cierpi na depresję.
Kolejna rada to zmiana wyrazu twarzy. Skomentuję to tak: ludzie cierpiący na depresję, którym uda się wyjść na zewnątrz ze swoich szczelnie zamkniętych mieszkań, często są zmuszeni przybierać sztuczny uśmiech. Pomaga to ominąć pytania w stylu: "Czemu jesteś taki smutny", ale nie pomaga poczuć nam się lepiej.
Wracając do papryczek i szpinaku – skłamałbym, twierdząc, że dieta w chorobie nie jest ważna – bo jest i to bardzo, ale najważniejszym czynnikiem wpływającym na zdrowienie jest szybka reakcja i udanie się po pomoc tam, gdzie trzeba – czyli do psychologa/psychoterapeuty, a jeśli ten uzna za stosowne – do psychiatry, który ewentualnie przepisze nam leki.
Nie ma innej drogi. Żadne cukierkowe poradniki o złowrogo brzmiących nazwach z "depresją" w tytule nie zastąpią nam wizyty u lekarza. Wiem, że w obecnych czasach jest ciężko. Wiem też, że kolejki do specjalistów są długie, ale apeluję o to, abyście nie wstydzili się iść po pomoc, kiedy źle się dzieje w waszym życiu. Nie patrzcie na to, co powie sąsiad albo wasza rodzina, bo oni zdrowia Wam nie dadzą. Nie czytajcie bzdur, bo bzdury prowadzą do stereotypów, a my, chorzy, codziennie walczymy ze stereotypami, które wokół nas urosły jak chwasty, i które ciężko jest wyplenić.
I wiecie, czego się boję? Tego, że jak ktoś teraz przyjdzie do kogoś po pomoc, to usłyszy: "Zjedz papryczkę chili, to ci przejdzie. Czytałem o tym w Angorze"."