To w wychowaniu dzieci zaskoczyło ją najbardziej. Polka mówi, czego możemy uczyć się od Brytyjczyków
Iza Orlicz
30 stycznia 2020, 15:49·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 30 stycznia 2020, 15:49
Budowanie pewności siebie, zimny wychów i traktowanie dziecka jak równoprawnego partnera do rozmowy – to zaskoczyło naszą rozmówczynię, gdy kilka lat temu razem z mężem i dziećmi przeprowadziła się do Anglii. Zdradza też, co najbardziej liczy się w szkole – i nie są to oceny.
Reklama.
Dziecko to partner do rozmowy. Trzeba wzmacniać w dziecku pewność siebie i wiarę w jego możliwości. Dziecko ma prawa, ale też obowiązki. Okazuje się, że co kraj, to obyczaj, również w kwestii wychowywania dzieci. Specjalnie dla was sprawdzamy, jak to wygląda na świecie i czego Polki mogłyby się nauczyć od mam z innych krajów.
Rozmawiamy z Magdaleną Pinkwart, mamą 6-letniego Wilhelma i rocznej Lary, która od 3 lat mieszka z rodziną w Liverpoolu.
Jakie różnice w podejściu do wychowywania dzieci zauważyliście zaraz po przeprowadzce do Anglii?
Podstawowa różnica, która rzuciła mi się w oczy na początku naszej emigracyjnej przygody, to poważne traktowanie najmłodszych. Jak równoprawnych partnerów. Pan przedszkolanek Wilego, Mr Graham, podchodził do niego – i wszystkich innych dzieci – z szacunkiem. Kiedy dziecko coś mówiło, skupiał całą swoją uwagę na nim. Kiedy poświęcił mu już czas i odpowiedział na wszystkie ważne dziecięce pytania – dopiero wtedy zwracał się do rodzica.
To było cudowne, bo dziecko czuło się ważne, wysłuchane, zauważone, a nie lekceważone. Kiedy Wili chodził do żłobka w Warszawie normą było, że dziecko jest przez panie przedszkolanki traktowane jak powietrze, jak osoba drugiej kategorii. Rozmawia się tylko z rodzicem wysoko nad jego głową, przy dziecku krytykuje się je albo mówi o jego słabościach. Dla psychiki takiego małego człowieka to niszczące, zwłaszcza we wczesnych latach rozwoju.
Teraz Wili jest w szkole, nauczyciele też koncentrują się na dziecku?
Na wywiadówkach nauczycielki mojego dziecka chwalą go przy nas i mówią o jego mocnych stronach. Potem odsyłają go do innego stolika, żeby poczytał lub pobawił się i dopiero na osobności mówią rodzicom o ewentualnych słabościach i problemach.
Ale nie tylko w szkole traktuje się dzieci poważnie i buduje ich poczucie własnej wartości. Gdy się przeprowadziliśmy, mój kilkuletni wówczas syn był bardzo ciekawy świata, więc na przykład podczas spaceru pytał robotników pracujących w wykopie, co robią i co się stało. Zawsze przerywali pracę, tłumaczyli, co się zepsuło, co robią i na co w takiej sytuacji uważać.
Innym razem zaczepiony na lotnisku policjant przez 5 minut ze szczegółami odpowiadał na pytania kilkulatka na temat swojej pracy. Wszyscy traktowali mojego syna jak partnera do rozmowy, a nie pałętającego się tu nie wiadomo po co gówniarza – jak to niestety często ma miejsce w Polsce, gdzie małych dzieci po prostu się nie szanuje i nie traktuje serio.
I przynosi to pozytywne rezultaty?
Widzę po naszym synu, że dziecko traktowane przez dorosłych właśnie tak jak w Wielkiej Brytanii, nabiera pewności siebie – nie ma oporów, by o coś zapytać, nie boi się ośmieszenia. Widać to po dorosłych Brytyjczykach, którzy też nie krępują się pytać, nawet o głupoty, nie ma w nich obaw, że zostaną wyśmiani.
Kiedy przyjechaliśmy do Polski i przyzwyczajony do takich rozmów Wili pytał robotników, co robią, za każdym razem był zwyczajnie ignorowany. Więc przestał próbować i zamknął się w sobie. Ciekawość świata została zduszona w zarodku. Kiedy na to patrzyłam, było mi po prostu przykro.
A co cię najbardziej zaskoczyło?
Chyba tzw. zimny wychów. W Polsce wszystkie babcie i sąsiadki na ulicy zwracały mi uwagę, że dziecko jest za lekko ubrane. Tu wręcz przeciwnie. Kiedy po urodzeniu Lary przychodziła do nas położna środowiskowa, przyniosła termometr do mieszkania, żeby sprawdzić, czy nie przegrzewamy dziecka. Kazała dużo wietrzyć i nie pozwoliła zakładać bawełnianej czapeczki w pomieszczeniu nawet kilkudniowemu maleństwu.
Dzieci idą tu do szkoły w podkolanówkach i spódniczkach czy krótkich spodenkach nawet przy kilku stopniach ciepła i w zacinającym deszczu. Albo śniegu. Trudno się przyzwyczaić do tego widoku w środku zimy. Natomiast w szkole największym zaskoczeniem było, że nie tyle oceny są ważne, ile frekwencja.
Średnia narodowa to 96 proc. i co najmniej do takiego wyniku dąży w każdej szkole. Dzieci ze 100 proc. obecnością dostają nagrody i dyplomy. Jeśli dziecka nie ma przez 3 nieusprawiedliwione dni, dostaje się list od zaniepokojonej dyrekcji. Jeśli przekroczysz w ciągu roku szkolnego 5 dni – są już konsekwencje prawne, w tym finansowe. Wakacje trwają tylko miesiąc, ale za to jest kilka tygodniowych przerw w ciągu roku szkolnego.
A jakie zasady czy podejście do wychowywania w Wielkiej Brytanii warto byłoby przenieść na nasz rodzimy grunt?
Na pewno budowanie pewności siebie i poczucia własnej wartości. To coś, co – głęboko w to wierzę – kształtuje długofalowo wartościowych, szczęśliwych, produktywnych obywateli.
I wczesne rozpoczynanie nauki. Mój syn ma 6 lat, chodzi już do 2 klasy, mnoży, dzieli, pisze wypracowania na dwie strony A4. Nauka jest wprowadzana naturalnie, stopniowo, na początku przez zabawę. Pod koniec roku rodzice dostają indywidualną książkę z opisem krok po kroku, jakie postępy robiło dziecko, w czym jest dobre, w czym odstaje od średniej. Z powklejanymi wypracowaniami i rysunkami dziecka, ze zdjęciami sytuacyjnymi z klasy.
W Anglii jest także wielkie wyczulenie społeczne na krzywdę dziecka. Nie wolno tu publicznie dziecka szarpać, bić czy krzyczeć na nie. Natychmiast spotyka się to z reakcją obywateli i służb np. taksówkarze są szkoleni z tego, jak reagować, gdy ktoś krzywdzi dziecko, bez tego nie dostaną licencji.
Magdaleną Pinkwart – dziennikarka, autorka książek dla dzieci, podróżniczka, razem z mężem Sergiuszem prowadzi bloga o rodzinnym podróżowaniu dzieckowdrodze.com i cotygodniową audycję radiową "Dziecko w drodze".