Motywować do zdobywania wiedzy czy szóstek? Mówić "uczysz się dla siebie" i nie wyciągać konsekwencji ze złych ocen, czy być przekonanym, że bat nad dzieckiem musi być? Fizyk Marcin Stiburski przedstawia nam szkolną strategię, która nie każdemu przypadnie do gustu, ale na pewno warta jest przemyślenia.
Osiągnąć sukces wbrew szkole?
To strategia "na wypadek gdyby" uczniom nie trafił się fajny, kreatywny, otwarty nauczyciel, jak np.Nauczycielka Roku 2019, z którą nie dalej jak wczoraj porozmawialiśmy o celach i aspiracjach. Umówmy się – taki człowiek w szkole nie zdarza się wyjątkowo często, zazwyczaj szkoła jest typowo pruska.
– Wówczas pozostaje jazda po krawędzi, dość cienkiej, ale gwarantującej dużo czasu dla własnej edukacji. Własna edukacja jest tu kluczem. Nie każdego stać wewnętrznie na zdecydowanie się na edukację domową i z jakichś względów pozostaje w systemie. Skorzystajmy z kulturowych wzorów, takich jak Einstein, Jobs, Edison, którzy w szkole nie byli orłami, którzy to, co zdobyli w życiu, nie zdobyli tego dzięki szkole, a WBREW niej – zaleca Stiburski, twórca idei Szkoły Minimalnej.
"Spuść balon próżności"
– Taka strategia wymaga od rodzica spuszczenia balona próżności i pozwoleniu swojemu dziecku dostawać dwójki. Od pierwszej do siódmej klasy szkoły podstawowej można całkowicie pozwolić dziecku na otrzymywanie samych dwójek. Tak, tylko oceny dopuszczające! Zachowanie dowolne, prócz nagannego. Trzeba mieć do tego grubą skórę, bo "a co sąsiedzi lub ciocia powie?". W ósmej klasie niestety system nie działa na korzyść tej strategii. W rekrutacji do szkół średnich uwzględnia się 100 punktów za egzamin zewnętrzny i resztę za lizusostwo szkolne, można się więc przemóc i pozdobywać tych dobrych ocen, ale z założeniem, że to tylko strategia – tłumaczy.
Komisje rekrutacyjne podliczają jedynie punkty z ósmej klasy.
"A potem przystępujemy do matury"
Kiedy już dziecko dostanie się do liceum, znowu może wybrać tryb "dwójka ze wszystkiego".
– A potem przystępujemy do matury i piszemy ją na maksa. Szok dla szkoły, bo jak to – dwójkowy uczeń najlepszy w szkole? Pamiętajmy, że w rekrutacji na polskie uczelnie nie liczy się nic prócz wyników z matury. Żadna dwójka z trzeciej klasy nie zaważy na wynikach – pisze.
Wie, że ta metoda jest trudna dla osób przejmujących się opinią zewnętrzną, dla osób nie potrafiących się samodzielnie uczyć "bez zewnętrznego bata". Ale zostawia bardzo dużo czasu dla siebie.
Stiburski przyznaje, że sam w szkole tę strategię stosował. – Poproście więc nauczyciela na początku roku o wymagania przedmiotowe na ocenę dopuszczającą i zdeklarujcie, że jedynie ją chcecie dostać.Pamiętajcie też o tym, że otrzymanie dwójki nie znaczy, że nie umiem na szóstkę z przedmiotów, które są dla mnie ważne. Stosowałem tę metodę w technikum, dostałem się na studia i dzisiaj nie ma dla mnie znaczenia, co dostałem z historii w trzeciej klasie szkoły średniej – kwituje fizyk.
Eksperctwo i organizacja pracy
Nie musi to oznaczać rezygnacji z pogłębiania wiedzy, ale przede wszystkim rezygnację z wykonywania poleceń, które zajmują czas, ale nie dostarczają wiedzy ani nowych umiejętności (np. narysowanie "biletu do nieba" w liceum na religii, czy inne absurdalne zadania, które mają wykazać jedynie poświęcenie i zaangażowanie ucznia).
Dzięki temu wychowamy dziecko, które samo potrafi rozdzielić obowiązki ważne od tych pozornych, dobrze organizuje sobie pracę, ma pasję i... jest ekspertem w swojej dziedzinie. Jak zaznacza jednak Stiburski, nie dotyczy to dzieci, które uczą się wyłącznie na potrzeby rodzica i nauczyciela. Takim trochę trzeba nad głową pojęczeć...