Dwa lata temu nagrania ze znęcania się nad Karoliną Piasecką, żoną radnego PiS, usłyszała cała Polska. Polityk szarpał ją i dusił, nazywał "pedałem i cwelem", niszczył jej rzeczy, stawiał wymagania dotyczące czasu i miejsca odbywania stosunków seksualnych. Do tej pory nie przyznał się do winy, ale wyrok Sądu Rejonowego w Bydgoszczy zapadł jednoznaczny. O jego znaczeniu opowiada Natalia Broniarczyk, aktywistka związana z warszawską Manifą, która śledziła przebieg sprawy i wspierała ofiarę Rafała P.
Za psychiczne i fizyczne znęcanie się nad byłą żoną Rafał P. dostał dwa lata kary bezwzględnego więzienia, pięcioletni zakaz zbliżania się i 75 tysięcy złotych zadośćuczynienia plus nakaz opłacenia kosztów procesu. Czy ten wyrok jest satysfakcjonujący?
Kara bezwzględnego więzienia nieczęsto się w Polsce zdarza w przypadku przemocy domowej, więc pod tym względem to dobry wyrok. Ale jeśli porównamy 12 lat eskalującej przemocy – której ogrom wstrząsnął opinią publiczną – do 2 lat kary, to jest to dyskusyjne.
Bardzo ważny jest symboliczny wymiar kary: po pierwsze sędzia powiedział, że nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że były radny dopuścił się zarzucanych mu czynów, a po drugie nałożył na niego zakaz zbliżania się, czyli symbolicznie uznał, że kat pani Karoliny realnie stwarza dla niej zagrożenie. To musi być dla niej wielka ulga, bo dla osoby doświadczającej przemocy uznanie zasadności jej odczuć i doświadczeń jest bardzo ważne w procesie zdrowienia, terapii. Do tego dochodzi kara finansowa, która jest dość dotkliwa. Niezależnie od tego czy Rafał P. uzna swoją winę, pieniądze będą musiały znaleźć się na koncie pani Karoliny i pozwolą jej spokojniej żyć.
Najważniejsze jest to, że pani Karolina powiedziała po ogłoszeniu wyroku, że jest usatysfakcjonowana i poczuła ulgę. W tym kontekście opinia innych niewiele już znaczy. Cieszę się, bo ona 2 lata temu zrobiła coś niezwykle odważnego. Przeciwstawiła się nie tylko mężowi, ale też osobie partyjnej i publicznej, którą ceniło i za którą wstawiało się wielu ważnych ludzi.
Istnieje jednak możliwość, że skoro Rafał P. nie uznał swojej winy, to będzie czuł się wyrokiem pokrzywdzony, a zatem po 5 latach będzie chciał się zemścić, jakoś pani Karolinie ponownie zaszkodzić.
Jest szansa, że będzie chciał się odegrać, ale zakłada się jednak, że w więzieniu powinna nastąpić resocjalizacja. Poza tym w przemocy domowej bardzo ważny jest element władzy. Przemocowcy znęcają się, bo czują, że "mogą", że druga osoba jest ich własnością. Tutaj ten schemat się przerywa, Rafał P. przez co najmniej kilka lat nie będzie miał żadnej kontroli nad byłą żoną. To nie znaczy jednak, że nie będzie stosował przemocy wobec innej osoby.
Niedawno jego nowa partnerka oskarżała go o przemoc, ale potem wycofała swoje zeznania.
Nie dziwię jej się, zgłoszenie przemocy, a potem wytrwanie przy swoich zeznaniach, przeżycie ataku wszystkich wątpiących w prawdziwość wypowiedzianych słów, wymaga siły i wytrwałości. Pani Karolina miała dowód w postaci licznych nagrań i – mimo oskarżeń o ich sfabrykowanie – większość osób wierzy w to, co usłyszało. Jeśli takiego dowodu się nie ma, to jest trudniej udźwignąć to psychicznie. Nie mówiąc już o tym, jak trudno jest w sądzie.
Poza tym osoby, wobec których stosowano przemoc, mogą być nastawione bardzo ambiwalentnie: z jednej strony czują przed oprawcą strach, z drugiej – od lat mają przez sprawcę obniżane poczucie własnej wartości. Wmawia im się, że do niczego się nie nadają, że są nikim, a jednak ktoś – oprawca – jest z nimi w związku. Jeśli na niego "doniosą", to stracą nie tylko strach, ale również osobę, która mimo ich "beznadziejności" przy nich trwa. Trudno się z tego wyrwać, tak działa uzależnienie od przemocy.
Prokuratura życzyła sobie dla Rafała P. śmiesznego wymiaru kary – 30 godzin prac społecznych. Gdyby taki wyrok zapadł, trąbiłyby o tym media na całym świecie. Jakim cudem prokuratorom wpadła do głowy myśl, że 30 godzin sprzątania ulic mogłoby być adekwatną karą za 12 lat stosowania przemocy?
To dziwiło opinię społeczną, ale przemoc w Polsce nie jest rozpoznawana jako problem społeczny i takie propozycje nie są rzadkością. Często jest znacznie gorzej – prokuratura po prostu umarza sprawę. Tutaj zadziałał fakt, że sprawa była medialna, a pani Karolina miała dowody.
W Polsce bardzo często bagatelizuje się przemoc i dowody na nią. Próbuje się uznawać ją za sprawę prywatną, "nieporozumienia domowe" – zarówno na poziomie zgłoszenia na policję, jak i w sądzie czy prokuraturze. Mówi się nawet, i ja się z tym stwierdzeniem zgadzam, że najlepszym dowodem na przemoc domową, jest martwa kobieta. To bardzo smutne.
Myśli pani, że ten wyrok coś zmieni w orzecznictwie w sprawach o przemoc domową?
Myślę, że będzie się można na to powoływać. Ale znowu: najważniejszy jest wymiar symboliczny. Ten wyrok może uświadomić osobom doświadczającym przemocy, że warto o siebie zawalczyć. Że nie są bezradne, a ich oprawca może zostać ukarany. To jest najważniejsze, bo ofiar przemocy jest mnóstwo, ale bardzo często nie wierzą, że jej zgłoszenie da cokolwiek poza upokorzeniem.
Przy okazji dyskusji o Niebieskiej Karcie rozmawiałam z kilkoma mężczyznami, którzy stwierdzili, że to mężczyźni są często ofiarami, że nie mają się jak bronić, bo wszyscy wierzą kobietom, które bywają manipulantkami.
Sęk w tym, że nikt kobietom nie wierzy! Co ciekawe, sprawcy przemocy czują się bezkarni, a zatem również niewinni. Siebie nazywają ofiarami i uważają, że ta cała sprawa dotyczy ich, a nie ofiar rzeczywistych. Kiedy stosują przemoc, dają sobie na nią przyzwolenie, bo przecież "nie dzieje się ona bez powodu". Stosują mechanizm obronny, bo żaden z nich nie chce być przemocowcem, każdy chce się wybielić przede wszystkim przed samym sobą.
Przemoc domowa jest procesem, obie zamieszane w to osoby tracą czujność. Kobieta nie rozumie, jak do tego mogło dojść, mężczyzna to normalizuje, uznaje, że "takie już to małżeństwo jest". On przecież nie stanie przed lustrem i nie powie o sobie, że jest katem.
Podobnie jest z biciem dzieci, sprawcy również je bagatelizują, mówiąc, że "ich ojciec bił, a jakoś wyrośli na normalnych ludzi". Klapsy wspominają "z estymą"...
To jest dokładnie ten sam mechanizm, potrzeba kontroli i władzy. Niektórzy rodzice uważają, że dzieci są ich "własnością", a kiedy zachowają się w sposób dla nich niedopuszczalny, to nie znając innych środków, robią to, co przynosi szybki efekt – biją.
Ale w każdym z krajów, które borykają się z rozwiązaniami antyprzemocowymi, największe protesty wzbudzały właśnie tzw. zapisy miękkie, mówiące o źródłach przemocy. Ludzie nie chcą pogodzić się z tym, że klaps, przeszukiwanie telefonu czy wydzielanie pieniędzy to też jest przemoc. Bo sami zostali tak wychowani, widzą podobne wzorce u swoich znajomych.
Czy jest sposób, żeby te mechanizmy i przemocowy sposób widzenia świata wyeliminować u młodych ludzi? Na przykład na zajęciach z psychologii, które byłyby obowiązkowe w szkołach?
Moim zdaniem pomóc mogłaby rzetelnie prowadzona edukacja seksualna. Ludzie, którzy są przeciwko tej edukacji, sprowadzili ją do zakładania prezerwatywy na banana, tymczasem taka edukacja seksualna, jak jest prowadzona np. w Holandii czy Danii, uczy jak tworzyć bezpieczną i szczęśliwą relację. Obala też mity stereotypów płciowych, pokazując, że mężczyzna nie zawsze musi być macho, a kobieta nie zawsze musi być tą uległą i łagodzącą obyczaje. W różnych ludziach mogą pojawiać się różne cechy. Przemoc, wymuszanie posłuszeństwa, poczucie władzy i dominacja nie musi się kojarzyć z "byciem mężczyzną". Świadomość, że ludzie są sobie równi, mają takie same prawa i obowiązki wobec drugiego człowieka, pomogłoby zniwelować przemoc w rodzinach.
Rafał P. nie stawił się na rozprawie, ale ma 7 dni na odwołanie się od wyroku.