Punktowy system oceniania zachowania w szkołach nie jest nowością, a mimo to nie przestaje zaskakiwać. To, za co uczniowie otrzymują punkty karne, zależy od szkoły. Niektóre placówki za przewinienie uznają chodzenie po "nieodpowiednich klatkach schodowych" oraz zostawanie w budynku szkoły podczas długiej przerwy. Inne, jak się okazuje, surowiej karzą dziewczyny z pofarbowanymi włosami niż tych, którzy wyśmiewają i przezywają swoich kolegów.
W jednej ze szkół na warszawskim Targówku wprowadzono punktowy system oceniania zachowania o nazwie "Weź odpowiedzialność za swoje zachowanie". Jak informuje kadra na początku dokumentu, zostały w nim uwzględnione "najbardziej powszechne przypadki łamania zapisów Regulaminu Ucznia".
Można w to uwierzyć, czytając pierwsze punkty: spóźnianie się na lekcje, przeszkadzanie w prowadzeniu zajęć. Później robi się jednak ciekawiej, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę, jaka kara grozi za konkretne wykroczenia.
Minus za makijaż
"Makijaż i malowanie paznokci (-15 pkt) jest większym przewinieniem niż przezywanie i wyśmiewanie (-5 pkt)" – pisze w poście tata uczennicy klasy 7c. I dodaje: "Może nie pochwalam czerwonych włosów w szkole, ale wolałbym wymalowanych uczniów, ale tolerancyjnych i grzecznych".
Za wygląd dostaje się te więcej punktów karnych niż za ignorowanie nauczyciela i używanie wulgaryzmów. Przypadki przemocy fizycznej czy ucieczki z lekcji będą rozpatrywane indywidualnie przez nauczyciela.
Wprowadzając taki system wartościowania konkretnych przewinień, szkoła postawiła na głowie system wartości rodziców. Ich zdziwienie i oburzenie wyczytać można z komentarzy. "Odejmowanie punktów za farbowanie włosów? To chyba sprawa rodziców, a nie nauczycieli. A za wyzwiska i obrażanie - 5 tylko", "To nie szkoła, tylko jakaś placówka penitencjarna" – piszą rodzice.
System wartości według szkolnego regulaminu
Ten sam temat poruszył w jednym ze swych postów Tomasz Tokarz, trener, nauczyciel, wykładowca akademicki, prowadzący Centrum Edukacyjne "Wspieram ucznia". Opublikował on fragment statutu pewnej szkoły podstawowej, który bardzo precyzyjnie określa, co uczniowie mogą zakładać do szkoły.
Okazuje się, że "strój nie powinien zwracać szczególnej uwagi i kontrowersji". Zabronione jest noszenie do szkoły krótkich spódnic i każdej części garderoby, którą nazwać można wyzywającą. Nie można też nosić ubrań z nadrukami z wulgaryzmami – tak po polsku, jak i w innych językach. Na cenzurowanym są farbowane włosy i "niestosowna" fryzura, pomalowane paznokcie i makijaż.
"Uczniowie uczą się przez modelowanie — czyli podpatrywanie zachowań osób, w których upatrują wzorzec działania. Tu musi być spójność. Bo zakazy, których nie przestrzegają sami nauczyciele niewiele dają" – komentuje Tokarz, który w poście wprost sugeruje, że zasady te powinny też dotyczyć nauczycieli.
Jego opinia wywołała sprzeciw wielu komentujących. Niektórzy z nich twierdzą, że takie zasady są potrzebne, bo zarówno dzieci, jak i rodzice potrafią się zagalopować: "Czasem tak absurdalne zasady muszą być zapisane, bo rodzice często nie rozumieją, że ich dziecko idzie do szkoły, a nie na dyskotekę" - pisze jedna z internautek.
Znaleźli się też przeciwnicy: "W wolnej szkole widzę, jak ważna jest dla dzieci ekspresja siebie przez strój, fryzurę, makijaż. Dzieci same tworzą stroje, organizują studio wizażu czy salon fryzjerski. Dużo się przy tym uczą, nie tylko malowania paznokci. Ale myślę, że celem 'zwykłej' szkoły jest raczej unifikacja, nauka dostosowania się do tych samych reguł...?".
Czy jest złoty środek? Tak – rozmowa i próba oceniania każdego ucznia indywidualnie. To wyzwanie, ale mierzenie wszystkich jedną miarą nigdy się nie sprawdza i może okazać się bardzo krzywdzące. Np. dla tych, którzy za pomocą stroju chcą zwyczajnie zwrócić na siebie uwagę. I co? I dostaną za to karę...