Beztroskie dzieciństwo? Niestety, coraz częściej okazuje się, że dla współczesnych dzieci to oksymoron. One, podobnie jak dorośli, muszą pracować na lepszą przyszłość. Każdego dnia uczestniczyć w lekcjach, zajęciach dodatkowych, treningach. Wszystko po to, by ich życie BYŁO udane. Paradoksalnie, JEST udręką.
Każdy z nas chociaż raz w życiu insynuował chorobę. "Paluszek i główka...". Znamy to. Zdaje się jednak, że w życiu współczesnych dzieci jakaś granica została przekroczona. Pęd za sukcesem, pozorne szczęście, wiara, że "dobre życie" to tysiące na koncie i ładne zdjęcia w mediach społecznościowych – niektórzy słyszą i widzą to od najwcześniejszych lat życia. Potem przecieramy oczy ze zdumienia. Bo w szpitalach psychiatrycznych brakuje miejsc, bo depresję i wypalenie diagnozuje się już u kilkulatków.
Gdy odwiedziłam oddział psychiatryczny dla dzieci, usłyszałam, że wielu pacjentów nie chciało jechać do domu na Święta. Bo po co? Wolą odpocząć w szpitalu.
Zamęczone dzieci
Jedna z internautek kilka dni temu podzieliła się w mediach społecznościowych kilkoma historiami ze szpitali. Sama również przyznała, że należała do "matek-wariatek" – jej dzieci miały kilka zajęć dodatkowych i praktycznie codziennie po szkole były zajęte.
Kobieta zauważa, że straciliśmy poczucie, co jest w życiu istotne i ważne. Dlatego pod płaszczem miłości i troski, często zadręczamy najmłodszych. A jak się okazuje, poza problemami psychicznymi, o których mówi się coraz częściej w kontekście najmłodszych, do szpitali trafia wielu małych pacjentów, którzy udają choroby – wolą być w szpitalu i "chorować", bo to dla nich okazja do odpoczynku.
"Cieszę się, że jestem w szpitalu"
– Ja się w liceum głodziłam, żeby zasłabnąć i poleżeć troche w szpitalu. Chodziłam do klasy, w której był straszny wyścig szczurów, bo byliśmy klasą o najwyższym prestiżu. Rodzice zmusili mnie, żeby do tej klasy poszła. Wychodzili z założenia, że skoro jestem dobra ze wszystkiego, to warto szlifować to, co najtrudniejsze, czyli matematykę i fizykę – opowiada mi Karolina, która już sama jest mamą i widzi, że już dzieci w przedszkolach poddawane są chorej presji.
Jej dobre wyniki w gimnazjum wynikały, jak sama mówi, z fajnej atmosfery i wyluzowanych nauczycieli. Wyścigu szczurów doświadczyła w szkole średniej.
– Byliśmy dociskani ze wszystkich przedmiotów, większość klasy chodziła na korepetycje i pamiętam, że nawet nie bardzo z kimkolwiek dało się pogadać, bo wszyscy bardzo skupiali się na nauce. Byłam sama wśród rówieśników, byłam pod presją szkoły i rodziców, najpierw, żeby złapać trochę powietrza zaczęłam wagarować, żeby zyskać czas na naukę tego, czego nie ogarniałam, ale zaległości rosły, zaczęłam mieć też kłopoty relacyjne z nauczycielami. Aż w końcu uznałam, że jedyną opcją by przekazać światu, że mam problem i nie chodzi o to, że nie chce mi się uczyć, tylko po prostu nie nadążam, jest choroba.
Chwila odpoczynku... w szpitalu
Wtedy Karolina wymyśliła głodówkę i omdlenia. – Udało się dwa razy. W szpitalu jakiś lekarz zwrócił mojej mamie uwagę, że to wszystko może mieć tło nerwowe i wtedy przysłali do mnie psychologa, któremu wszystko opowiedziałam. Finał był taki, że moja mama w końcu (po dwóch latach, bo to było rok przed maturą) uwierzyła mi, że w szkole jest naprawdę strasznie i że to był błąd, by tak cisnąć na wyniki w nauce i prestiżową klasę. Załatwiła z dyrektorem, by przepisał mnie to innej klasy na ostatni rok. Dopiero wtedy odczułam ulgę. Myślę, że tylko dzięki tej decyzji zdałam maturę. Przez pierwsze dwa lata szkoły byłam w takim stanie emocjonalnym, że nie dawałam rady się efektywnie uczyć.
Karolina przyznaje: "Lubiłam chorować, być w szpitalu, bo to był czas bez presji, bez ciśnienia. Mogłam odpocząć, poukładać myśli".
Dajmy dzieciom czas na odpoczynek. Pozwólmy być im dziećmi. Nie wmawiajmy, że trzeba osiągnąć sukces za wszelką cenę. Nie warto.