Długie minuty kołysania, śpiewania i mruczenia niektórych rodziców doprowadzają do białej gorączki. Szczególnie, kiedy po godzinie “bujania” próbujesz odłożyć malucha do łóżeczka, a ten okazuje się "nieodkładalny". – To znak, że rozwija się prawidłowo – mówi Agnieszka Słoniowska, specjalistka od fizjoterapii i integracji sensorycznej niemowląt i dzieci.
– Często słyszę od rodziców, że mają takie pragnienie, by ich dziecko zasypiało samo, że marzą o tym, by odłożyć je do łóżeczka i żeby sobie samo spało. Dziecko, które w wieku 11 tygodni nie chce zasypiać inaczej, niż tylko na piersi, prezentuje prawidłowe objawy umiejętności kształtowania regulacji w oparciu o bliskość rodzica i ssanie – napisała na Facebooku Agnieszka Słoniowska.
Pod jej postem natychmiast rozgorzała klasyczna dyskusja – czy takim kołysaniem nie przyzwyczaimy dziecka za bardzo? A co z metodą Ferbera, który radził dziecko zostawić na pięć minut? A co z dzieckiem, które już zawsze "będzie wisieć na mamie"?
Terapeutka uspokaja – tulenie do snu to naturalna forma bliskości, która pozwala dziecku rozwinąć umięjetność samodzielnego wyciszenia się. – Im bardziej dziecko jest tulone i zaspokojona jest potrzeba fizycznej bliskości i dostępu do piersi, naturalnego kołysania, słuchania oddechu mamy, tym bardziej chce rozwijać się poznawczo i szybciej będzie gotowe do pewnej samodzielności, będzie chciało być odłożone – podkreśla Słoniowska.
Biały szum to zło?
Terapeutka prowadząca także integrację sensoryczną niemowląt oraz specjalne warsztaty dla rodziców, przestrzega przed stosowaniem wszelkich "wspomagaczy" przy usypianiu dziecka – np. białego szumu czy mechanicznych kołysek.
– Im więcej stosujemy strategii zewnętrznych, niefizjologicznych (otulanie, biały szum, smoczek, kołyski mechaniczne), tym później uruchamiają się procesy samoregulacji i tym dłużej dziecko dopomina się, by dorosły ograniczał mu dostęp do trudnych bodźców, zamiast opracowywać wewnętrzne mechanizmy (których uczy się od rodzica) – pisze.
Tak więc to, co teoretycznie ma nam pomagać w ułożeniu niemowlęcia do snu, w rzeczywistości spowalnia jego rozwój sensoryczny i uniemożliwia mu nauczenie samodzielnego wyciszenia się.
– Dorośli patrzą na pomoce przez pryzmat skuteczności tu i teraz. Ale z jakiegoś powodu zrezygnowaliśmy z maczania smoczka w cukrze. Wiedza o tym, że szkodzi on dziecku, nie pozwala nam na stosowanie tej strategii, pomimo iż była skutecznym sposobem na zasmoczkowanie i uciszenie dziecka. To samo jest z białym szumem, kołysaniem na maszynie itp "pomocami". Dziecko się uspokaja bo jest karmione bardzo prostą stymulacja do, której nie trzeba się adaptować. Niestety wyrazem dojrzałości jest adaptacja – podkreśla.
"Uważaj, bo przyzwyczaisz"
Czytelniczki nie pozostały obojętne wobec słów Słoniowskiej. "Moim zdaniem to jest piękna teoria, na której można się bardzo przejechać" – napisała jedna z nich.
– Bardzo chciałabym, żeby to była tylko teoria. Pewnie miałabym znacznie mniej pacjentów z zaburzeniami regulacji. Mając czwórkę dzieci własnych i 18 lat doświadczenia w pracy z niemowlętami daleko mi do teoretyzowania. Wszystkie dzieci rodzą się z tymi samymi odruchami i warunkiem rozwoju jest ich zintegrowanie. Również rozwój wszystkich niemowląt jest silnie uwarunkowany prawidłowo zbudowaną więzią pomiędzy rodzicem a dzieckiem. Tulenie i ssanie piersi to forma budowania więzi. Nie można się na tym przejechać – odpowiedziała Słoniowska.