"Zgłoście sprawę do prokuratury, by nie doszło do matactw przy dokumentacji medycznej". –
informuje Jolanta Budzowska, walcząca w imieniu rodziców. Niestety nadal zdarza się wiele błędów okołoporodowych, gdyż w Polsce nie ma "kultury empatycznego i starannego prowadzenia porodu drogami natury".
Każdy poród niesie ryzyko
Powitanie dziecka na świecie powinno być najbardziej magiczną chwilą w życiu rodziców. Większość porodów ma swój szczęśliwy finał, zdarzają się jednak sytuacje, o których nie mówi się głośno. Nikt nas nie uczy jak reagować na wypadek błędu w czasie opieki okołoporodowej, wychodząc z założenia, że lepiej nie straszyć przyszłej mamy. Niestety, gdy dochodzi do komplikacji, rodzice zupełnie nie wiedzą co robić i nie zdają sobie sprawy, jak ważne jest choćby zabezpieczenie dokumentacji medycznej.
Wystarczy chwila nieuwagi, zlekceważenie objawów wynikające z rutyny, raptem jedna zła decyzja, by poruszyć lawinę, której nie można już zatrzymać. Efektem są ciężkie powikłania zarówno u dziecka, jak i u matki. O czym warto pamiętać w tych trudnych chwilach rozmawiamy z Jolantą Budzowską, radcą prawnym, walczącą w imieniu rodziców z polskimi szpitalami od 1997 r.
Mama:Du: Od jak dawna zajmuje się Pani pomocą dla poszkodowanych rodzin i dlaczego akurat taki rodzaj usługi?
Jolanta Budzowska: Można powiedzieć, że jestem pionierem w Polsce tego rodzaju usługi, bo od blisko 20 lat zajmuję się błędami okołoporodowymi. Jest to 1/3 część wszystkich spraw, które spływają do kancelarii. Są to zazwyczaj sprawy trudne, tragiczne, bo albo cierpi matka z powodu silnych powikłań po porodzie, albo są bardzo poważne konsekwencje dla dziecka. Złe, opóźnione decyzje lekarzy często kończą się niedotlenieniem dziecka i jego brakiem zdolności do samodzielnego funkcjonowania. Sytuacja takiej rodziny jest bardzo trudna, bo dzieci zazwyczaj wymagają rehabilitacji, a szpital im tego nie zapewnia, pomimo tego, że jest to efekt powikłań po porodzie i te dzieci powinny mieć pierwszeństwo.
Dlatego też pomoc prawnika jest ważna, coraz więcej osób poszkodowanych zdaje sobie z tego sprawę. Oczywiście można prosić o pomoc w leczeniu za pomocą fundacji, ale trzeba sobie zdawać sprawę, że zawsze, kiedy powikłania są skutkiem błędu lekarza, to koszty powinien ponieść szpital, a raczej jego ubezpieczyciel.
Czy są statystyki, ilu rodziców w Polsce występuje na drogę prawną, walcząc o odszkodowanie?
Z tego, co wiem, nikt nie prowadzi takich statystyk. Trudno jest nawet wyłuskać z danych Ministerstwa Sprawiedliwości sprawy związane z błędami medycznymi z całej reszty pozwów ludzi walczących o odszkodowania, bo we wspólnym koszyku są i porody i wypadki samochodowe.
Czy rodzice zdają sobie sprawę z tego, jakie mają prawa i że mogą starać się o odszkodowanie? Czy też trauma im na to nie pozwala?
Jedno i drugie ma wpływ, ale zdecydowanie bardziej chodzi o niewiedzę. I nie chodzi tu o niewiedzę związaną z tym, że można o takie odszkodowanie walczyć, ale chodzi w dużej mierze o niewiedzę, jak duże środki będą potrzebne na rehabilitację dziecka. Rodzice wychodząc ze szpitala, nie zawsze mają świadomość konsekwencji, nie każdy potrafi czytać miedzy wierszami karty informacyjnej. Noworodek urodzony w zamartwicy zostaje wypisany w stanie dobrym z zaleceniem, że potrzebna jest wizyta u neurologa. Każdy, kto nie ma wiedzy na ten temat, pomyśli, trochę życzeniowo, że dziecko jest w stanie dobrym i oczywiście powinno po komplikacjach w czasie porodu być poddawane kontroli.
Otrzeźwienie przychodzi czasem po roku, po dwóch latach, kiedy zauważają, że dziecko nie rozwija się tak jak powinno, no i gdzieś kiełkuje myśl, że może jednak jest chore. Bardzo rzadko przechodzi się do kolejnego etapu, czyli weryfikacji, dlaczego tak jest i kto odpowiada za taki stan rzeczy oraz czy doszło do błędu lekarskiego. Rodzice rzucają się w wir obowiązków i nie ma się co dziwić, bo trzeba się na bieżąco zająć dzieckiem, zdobywać pieniądze, prosić o pomoc fundacje, co często jest ponad ich siły. Nie starcza im czasu i energii na sprawę w sądzie.
Czy jeżeli rodzic po 2 latach zrozumie, że sam nie da sobie rady i że musi powalczyć o odszkodowanie, ma szanse w sądzie?
Tak, jesteśmy w stanie pomagać także w takich przypadkach. Prowadzę sprawy np. 10-letnich dzieci, których rodzice dopiero w tym momencie postanowili przyjść do kancelarii. Nadal jest to możliwe, bo wszystkie te sprawy związane z błędami lekarskimi, przedawniają się po 3 latach od momentu kiedy się człowiek dowiedział o tym, że doszło do błędu. Ta reguła ma jednak szereg wyjątków, zwłaszcza, jeżeli chodzi o dzieci. W 2007 r. weszły przepisy, które mogą w znaczący sposób wydłużyć ten okres – sprawy nie mogą przedawnić się do dwóch lat po uzyskaniu przez dziecko pełnoletności. Trzeba też pamiętać o rzeczy bardzo ważnej. Rodzice starają się o odszkodowanie nie dla siebie, ale dla dzieci, które mają zwiększone potrzeby.
Czy łatwiej jest prowadzić sprawę, która miała miejsce niedawno?
Tak, zdecydowanie. Najlepiej bardzo wcześnie, w ciągu kilku miesięcy, dlatego że niestety szpitale wiedzą, co mają na sumieniu i bardzo często ta dokumentacja jest zmieniana, uzupełniana, buduje się nową historię na potrzeby ewentualnego procesu. Im szybciej zabezpieczymy dokumentację – jej pełną kopię, tym lepiej. Kobieta, która opuszcza szpital, dostaje tylko podstawowy wypis, a cała dokumentacja pozostaje w szpitalu. Warto jednak poprosić zarówno o dokumentację matki z porodu, jak i pełną kartotekę noworodka. Szpital ma obowiązek wydać taką dokumentację i nie może odmówić.
W przypadku śmierci matki czy dziecka ogromnie ważna jest sekcja zwłok. Z oczywistych względów musimy naciskać, jeżeli zapadnie decyzja o "zwolnieniu" z obowiązku sekcji zwłok, bo zdaniem lekarzy przyczyny zgonu są "znane". Jeśli nie będziemy naciskać to sytuacja jest nieodwracalna, a wyniki sekcji mogą okazać się kluczowe. Oczywiście szpital, do którego wpłynie prośba o wydanie dokumentacji, przed jej wydaniem znów ją przegląda i jest ryzyko mataczenia, dopisywania, czy uzupełniania danych. Na szczęście faktom nie da się zaprzeczyć i jest wiele badań, jak USG czy KTG których zapisy trudno podważyć. Dlatego ważne, by do dokumentacji dołączone były wydruki np. KTG, a nie tylko opis, czyli interpretacja lekarza. Trudno jest też podważyć wnioski płynące z protokołu sekcyjnego.
Najczęściej wpisuje się fikcyjne pomiary tętna płodu, bo często badanie nie jest wykonywane tak często, jak powinno. Potem okazuje się w dokumentacji medycznej, że położna co 15 min przeprowadzała pomiar, czego nie potwierdza pacjentka. Nigdzie nie jest też opisywany zabieg Kristellera, czasem położna wpisze, że były jakieś "działania" podejmowane przez lekarzy, a z relacji świadków wynika, że jest to właśnie ten rękoczyn, tylko bez użycia nazwy. Można też rozpoznać czy dany zabieg był wykonany, po stanie noworodka. Zdarza się też często, że w dokumentach pojawiają się opisy badań rzekomo wykonanych przez lekarza, który według wiedzy pacjentki, nie był ani przez chwilę obecny w czasie porodu.
Jak takie sprawy o odszkodowanie traktowane są w sądzie?
Sprawy o odszkodowanie, nawet jeżeli dochodzi do trwałego uszczerbku na zdrowiu, nie są traktowane priorytetowo. Są też rozciągane w czasie, ale dla rodziców nie jest to czas stracony. Można bowiem postarać się o rentę tymczasową, na zabezpieczenie podstawowych potrzeb dziecka i już rodzinie jest lżej finansowo. W momencie wygrania, sad przyznaje odsetki ustawowe i to też jest niebagatelna suma. Warto "zainwestować" – choć to nie jest najlepsze określenie – w proces. Może nie będzie pieniędzy szybko, ale na końcu tej drogi nastąpi rekompensata.
Czy zamożność rodziców ma znaczenie w podejmowaniu decyzji – walczymy o odszkodowanie?
Rodzice obawiają się często całej machiny sądowniczej i kieruje nimi strach. Jest też bariera w kontakcie z prawnikiem. Zupełnie niesłuszne jest powszechne przeświadczenie, że "mnie na to nie stać" Nie można zapominać, że poszkodowany pacjent może być zwolniony z kosztów sądowych, ma szanse na proces bezkosztowy. Oczywiście zawsze istnieje pewne ryzyko, że w razie oddalenia powództwa sąd obciąży stronę przegraną kosztami procesu, ale po pierwsze, w sprawach medycznych to rzadka sytuacja, a po drugie po to, żeby realnie ocenić prawdopodobieństwo wygranej, zawsze jest prowadzona konsultacja przedprocesowa, kiedy sprawdza się dokumentację i rozważa za i przeciw. Jeżeli szanse są duże, to bierze się ryzyko, bo rodzice mają prawny i realny obowiązek wobec dziecka. Reprezentują dziecko jako przedstawicieli ustawowi, walczą o jego prawa.
Zazwyczaj rodzice wygrywają, czy przegrywają?
Na szczęście w ogromnej większości spraw udaje się wywalczyć odszkodowanie za błąd podczas porodu. Sprawy, których się podejmuję, są dobrze przeanalizowane. Jedynym ryzykiem jest w czasie takich procesów zdanie biegłych, którzy wydają opinię, czy personel medyczny postępował właściwie. Poglądy biegłego, np. odnośnie tego, czy trzeba było rozwiązywać ciążę poprzez cesarskie cięcie, czy nie, są rozstrzygające dla oceny, jakiej dokonuje w wyroku sąd. Zdarza się, że nie są one zgodne z powszechnie panującą wiedzą z zakresu położnictwa i ginekologii, ale ponieważ są opiniami biegłego, sąd polega na tych ekspertyzach , bo przecież ich zadaniem jest dostarczyć wiedzy specjalistycznej. I tak kółko się zamyka , bo wielu biegłych myli swoje role i zamiast zachować obiektywizm, broni swoich kolegów.
Jak sytuacja będzie wyglądać, gdy lekarze wedle zaleceń Ministra Zdrowia będą promować za wszelką cenę porody naturalne?
Obawiam się, że to się przełoży na opiniowanie w czasie procesów medycznych. Choć żaden biegły nie powoła się na opinie MZ, to mimo wszystko wielu biegłych nie będzie się bało wyrażania poglądu sprzecznego z zaleceniami np. konsultanta krajowego. Prawdą jest, że Polska jeżeli chodzi o ilość wykonywanych cięć, jest w czołówce Europy. Pamiętajmy jednak o tym, dlaczego tak się dzieje. Dzieje się tak dlatego, że jakość opieki nad rodzącą drogami natury jest bardzo słaba. Nie mamy kultury empatycznego i starannego prowadzenia porodu fizjologicznego, plus dochodzą do tego problemy ze znieczuleniem. Stąd bierze się brak pewności u rodzącej i lekarzy, prowadzących ciążę, którzy potem tracą z ciężarną kontakt, kiedy trafia do jakiegoś szpitala rodzić, co do tego, czy będzie tam miała właściwą opiekę. Wolą więc dać pacjentce skierowanie na cc, które oczywiście nie jest wiążące, ale w praktyce wsparte telefonem od lekarza prowadzącego – załatwia temat. To samo kieruje rodzącymi, boją się tej opieki i nie ma co dziwić biorąc pod uwagę raporty NIK, oraz relacje ciężarnych z gehenny porodów, które np. nie postępują, a są przeciągane, byle kobieta urodziła naturalnie.
Jak to jest z tym rękoczynem Kristellera? PTG nie zabrania, ale i nie zaleca jego stosowania, a Pani udało się właśnie wywalczyć odszkodowanie dla kobiety, której w czasie porodu zastosowano ten wątpliwej reputacji manewr.
PTG jest bardzo zachowawcze w sprawie rękoczynu. Prawidłowo wykonany manewr to nie jest leżenie przedramieniem na brzuchu ciężarnej i nacisk z użyciem ciężaru całego ciała położnej, czy lekarza, tylko są to delikatne ruchy. Muszą być też spełnione odpowiednie warunki, no i ten rękoczyn powinien być traktowany jako zabieg "ostatniej szansy", przy czym nadal jedynie jako delikatny zabieg manualny. U nas ta praktyka jest postawiona na głowie, bo manewr określany jako "Kristeller", to nie jest zabieg opisywany przez PTG, a rękoczyn w postaci silnych ucisków, często prowadzących do powikłań. Wynika to z tego, że poród który nie powinien zakończyć się drogami natury, jest do końca forsowany i potem jest już za późno na cięcie. Wtedy lekarze już tylko walczą o to, by dziecko urodziło się żywe.
Podczas porodu u jednej z moich klientek, personel leżał na brzuchu rodzącej i na siłę wyciskali dziecko, wiec trudno to nazwać rękoczynem Kristellera. Taka sytuacja prowadzi do zwiększenia ciśnienia śródczaszkowego i wylewów, może doprowadzić nawet do udaru. U dziecka klientki doszło do niedokrwienia mózgu, które ma poważne konsekwencje. Dziecko ma na szczęście tylko lekkie niedowłady, a intelektualnie jest sprawne. Udało się jednak uzyskać odszkodowanie i dla dziecka i dla matki.
Dobrym trendem jest, że sądy od dwóch, trzech lat, zaczęły zauważać, że w przypadku poważnej choroby dziecka, zadośćuczynienie należy się nie tylko poszkodowanemu pacjentowi, ale też członkom rodziny. Nie ma wątpliwości, że rodzice i rodzeństwo niepełnosprawnego dziecka mają prawo do odszkodowania, bo przecież ich całe życie jest podporządkowane chorobie.
Niezbędnik - o tym nie można zapomnieć!
1. Jeżeli coś nam się nie podoba, jeżeli czujemy, że coś się dzieje, nie jest tak jak trzeba, nie bądźmy bierni. Nie ufajmy nadmiernie lekarzom i położnym, bo mamy tylko jedno życie i tylko jedno dziecko, które w danym momencie może to życie stracić. Niech nas wspiera ktoś bliski, zadzwońmy do zaprzyjaźnionego lekarza, albo tego, który prowadził naszą ciążę z prośbą, aby zainterweniował. Trzeba się dopominać i dochodzić swoich praw. Zwykłe uskarżanie się na ból, nieśmiała prośba o wezwanie lekarza czy wykonanie badania często są lekceważone przez zapracowane położne, bądźmy więc stanowczy i nie odpuszczajmy.
2. Gdy doszło do jakichś nieprawidłowości, koniecznie porozmawiajmy z lekarzem, dopytajmy o stan dziecka. Poprośmy o przygotowanie pełnej dokumentacji medycznej matki i dziecka z porodu.
3. Gdy dojdzie do zgonu, koniecznie zadecydujmy o sekcji zwłok. Jeśli mamy poważne zastrzeżenia do przebiegu porodu, zgłośmy sprawę od razu do prokuratury, wtedy jest większa szansa, że nie dojdzie do matactw przy dokumentacji medycznej. Prokuratura, jeśli wejdzie do szpitala, zabezpieczy materiały dowodowe oraz wykona prokuratorską sekcję zwłok.
4. Jeżeli mamy dziecko niepełnosprawne, co jest wynikiem błędu lekarza, zawsze możemy zebrać materiał dowodowy i postarać się o odszkodowanie dla dziecka, nawet, jeżeli upłynęło już kilka lat. To obowiązek rodziców wobec dziecka.
Błędy okołoporodowe kosztują kobiety i ich dzieci zdrowie, czasem życie. Wymagają niekiedy dożywotniej rehabilitacji oraz opieki pełnej poświęcenia. Obowiązkiem rodziców jest walczyć o odszkodowanie, bo robią to dla dziecka, by zapewnić mu jak najlepsze warunki do życia w niepełnosprawności, a nie dla siebie. Warto o tym pamiętać.
Jolanta Budzowska, radca prawny i partner w kancelarii Budzowska, Fiutowski i Partnerzy. Radcowie Prawni (BFP) z siedzibą w Krakowie. Specjalizuje się w reprezentacji osób poszkodowanych w cywilnych procesach sądowych w sprawach związanych ze szkodą na osobie, w tym w szczególności z tytułu błędów medycznych oraz z tytułu naruszenia dóbr osobistych. Nazywana także "postrachem polskich szpitali".