Reklama.
"Tak »drodzy« lekarze – przez was rodziłam syna dwa razy". Pod historią tej kobiety, mogłoby się podpisać wiele innych.
Może cię zainteresować także: "Zarzucacie mi, że nie wiem, co to poród i robicie ze mnie gorszą matkę". Tak szczerze dawno nie było
Może cię zainteresować także: "Jesteś wredna i nie umiesz rodzić" – tak 34-latce powiedziała lekarka w czasie porodu. Potem było już tylko gorzej
Napisz do autora:ewa.podlesna-slusarczyk@mamadu.pl
Rodziłam 2 lata temu w szpitalu w Toruniu, ciąża przebiegała prawidłowo. Tydzień po wyznaczonym terminie trafiłam na oddział patologii, ponieważ synkowi nie śpieszyło się na świat. W trakcie pobytu personel podjął dwie próby wywołania porodu.Finalnie syn sam zdecydował o tym, kiedy wszystko się zacznie — wody odeszły mi w 13. dniu po terminie. I się zaczęło: brak skurczy — jedna kroplówka, coś się ruszyło — stanęło... I znowu — kroplówka, coś się ruszyło - stanęło...
Trafiłam na salę porodową, gdzie do dyspozycji miałam wszelkie udogodnienia: piłki, gaz rozweselający, prysznic, lód. Położna - ok kobieta, ale emocjonalnie nie trafiła do mnie. Nie potrzebowałam żandarma, tylko kogoś, kto mnie pocieszy, podtrzyma na duchu. Trudno, nie było to takim problemem. Pierwsze badanie lekarza i pytanie: Jak duże jest dziecko? Moja odpowiedź — z ostatniego USG ok. 3900 g. Na to lekarz, patrząc na mój brzuch, odparł, że niemożliwe. Fakt, brzuch miałam stosunkowo nieduży, ale jestem wysoką kobietą, mam długi tułów, poza tym, jak na oko można ocenić wielkość dziecka?
Akcja porodowa w ogóle nie postępowała, lekarze widzieli to, więc zaproponowali mi masaż szyjki — oczywiście się na to zgodziłam. Podłączona mi oksytocynę i musiałam leżeć, to był koszmar. Miałam ogromny ból z kręgosłupa, a unieruchomienie potęgowało to wszystko. Położna już po pierwszej godzinie dała mi dokumenty niezbędne do przeprowadzania CC — czyli dokładnie wiedziała, jak się to wszystko skończy.
Podano mi jakiś lek znieczulający, który miał przyspieszyć rozwarcie szyjki. Od tamtej pory wszystko pamiętam jak na zwolnionym filmie. Przez cały czas prosiłam, by zrobili mi cesarskie cięcie, ale wszystko to na nic... W pewnym momencie zrobiło się wokół mnie zamieszanie, pojawiło się 2 lekarzy, jeden z nich stanął na wysokości mojego brzucha i wtedy zaczęłam się bać, że będzie wypychał mi dziecko. Kazali mi przeć raz, drugi i nagle, ot tak, okazało się, że dziecko jednak nie urodzi się naturalnie, bo jest za duże, a moja kość jest wygięta do środka zamiast na zewnątrz. Od razu przewieziono mnie na blok operacyjny i w ciągu 15 minut urodziłam syna.
Dziecko w pierwszej minucie nie płakało, nie oddychało, potrzebowało pomocy lekarzy — dostał 3 pkt. A to, co ja czułam, nie słysząc jego głosu, kiedy wiedziałam, że jest już na zewnątrz, to jest koszmar. Pytałam, co się dzieje, czemu nie płacze? - pielęgniarka mnie uspakajała, ale ja wiedziałam, że jest niedobrze. Na szczęście po minucie syn zaczął samodzielnie oddychać i nie wymagał już wsparcia ani lekarzy, ani sprzętu.Pytanie jednak, czy gdyby nie to wszystko, co przeszedł on i ja w czasie porodu, to czy jego organizm by tak zareagował?
Mam żal do lekarzy, że mimo braku postępów w porodzie, przemęczono mnie przez 5 godzin by finalnie i tak poród zakończył się CC. To są specjaliści z ogromnym doświadczeniem i dokładnie wiedzą, kiedy należy podjąć chirurgiczną interwencję. Po tym wszystkim czułam się jak po maratonie. Po kilku dniach położna z poradni laktacyjnej skwitowało to jednym zdaniem: Zafundowali Pani dwa porody.
Tak drodzy lekarze — dzięki Wam rodziłam syna dwa razy.