Reklama.
Łatwo jest oceniać decyzje innych, gdy nasz świat jest bezpieczny. Nie mamy zmartwień, wymagających radykalnych kroków, nie musimy o niczym stanowić, co miałoby nierozerwalnie wpływ na całe życie. Wtedy właśnie nie mamy problemu z wypowiadaniem się na temat innych.
Może cię zainteresować także: "Zawsze mówię swoim pacjentkom: ma pani przed sobą dwie decyzje. Obie są złe i trudne, każda będzie boleć."
Moja córeczka otrzymała na imię Jenna. Była moim drugim dzieckiem i bardzo się cieszyłam z ciąży. Do momentu, gdy lekarz powiedział, że coś jest nie tak z jej zdrowiem. Gdy dowiedzieliśmy się z mężem jak bardzo jest chora, po wielu rozmowach i przemyśleniach postanowiliśmy, że poddam się aborcji. Zrobiłam to z miłości do niej, właśnie dlatego.
O zespole Edwardsa dowiedziałam się po badaniach krwi w 16 tyg. ciąży. Okazało się, że moje maleństwo ma o jeden więcej chromosom 18. Zamiast dwóch, miało trzy. Dzieci urodzone z tym schorzeniem, zmagają się z poważnymi wadami rozwojowymi, to rzadka choroba. 95% ciąż kończy się poronieniem, a gdy dziecko przeżywa, zazwyczaj umiera w pierwszym miesiącu życia. Tylko 5-10% dożywa 1 roku.
Noworodek, który dożyje chwili narodzin, ma niską masę urodzeniową, małogłowie, zniekształcone uszy, rozszczep podniebienia i warg, upośledzone działanie płuc, naczyń krwionośnych, serca i nerek, nieprawidłowo rozwinięty układ kostny. Nie ma lekarstwa, by pomóc takim dzieciom, lekarze starają się po porodzie po prostu jak najdłużej utrzymać go przy życiu.
Gdy usłyszałam diagnozę, skontaktowałam się z organizacją, która zrzesza rodziców dzieci urodzonych z zespołem Edwardsa. Przeprowadziliśmy wiele rozmów z nimi, spędziliśmy wiele godzin na rozmyślaniach i zdecydowaliśmy – nie chcemy tego dla naszego dziecka. Nie chcemy, by urodziła się nasza córka i cierpiąc z powodu szeregu wad genetycznych, umierała podtrzymywana wyłącznie aparaturą. To była najtrudniejsza decyzja w życiu. Jak można powiedzieć – proszę, zabijcie moją córkę?
Szukaliśmy potwierdzenia u innych lekarzy, ale każdy kolejny mówił to samo — Państwa dziecko nie przeżyje miesiąca. Chcieliśmy więc zrobić wszystko, jak należy. Urodzić naszą ukochaną córeczkę, skremować ją i pogodzić się z tragedią. Nie mogłam jednak przestać pragnąć, by była zdrowa, by ze mną została jak najdłużej.
Gdy pojechaliśmy do kliniki, było tam wiele kobiet. Na pewno dokonywały aborcji z różnych względów, ale ich smutek w oczach był taki sam. Nie chciałam nikogo oceniać, ja sama czułam się okropnie z tym że tu jestem. Wiedziałam, że robię dobrze, bo to nie chodziło o to, by mieć perfekcyjne dziecko. Chodziło o to, by nie urodzić dziecka śmiertelnie chorego, które nie będzie miało żadnych szans na przetrwanie. Chodziło o to, by nie nosić w swoim łonie maleństwa, które może w każdej chwili umrzeć, a myśl, że będę chodzić z martwym dzieckiem, nie dawała mi spokoju. No i jak miałabym wytłumaczyć swojej 5-latce, co się stało z jej siostrą, która się urodziła i zaraz potem umarła.
Być może ktoś nie zgodzi się ze mną, uzna, że postąpiłam źle, ale ja naprawdę zrobiłam to dla swojej córki, dla mojej rodziny. Z miłości do niej.